1.TYTUŁEM WSTEPU
Ten wyjazd planowalismy już w roku ubiegłym. Szczegółowo ułozona trasa, zarezerwowany domek na miejscu, przewodniki wertowane z niecierpliwością żeby już. I nie wyszło... :( Za to rok 2012 to spełnienie marzeń o podróży najbardziej na zachód jak tylko się da. O drugiej w nocy, pod Warszawą ruszamy w drogę. Przed nami prawie 5000 km do celu gdzieś tam nad Atlantykiem. Nie nastawiamy się na dojazd żeby szybciej, gdyby chodziło tylko o sprawne pokonanie kilometrów samolot byłby szybszy, wygodniejszy i ... zważywszy rekordowe ceny paliwa chyba mniej kosztowny.... Ważne jednak to co po drodze Planowana trasa: DROGA Warszawa - Kinderdijk → 1227 km Kinderdijk - Amiens - Paryż - Wersal → 448 km Paryż - Saint Mont Michel - Niort → 690 km Pampeluna → 500 km Alcįzar de San Juan → 540 km Consuegra - Cacares → 400 km Merida → 420 km PORTUGALIA plaża w Sesimbrze Lisbona Sintra - Castelo dos Mauros - Cabo da Roca Fatima - Obidos Winnica Fonseca - plaża w Portinho da Arrabida Alcobaca - Bathala Evora - owalny kromlech w Almendres POWRÓT Sesimbra - Tomar - Avila Avila - Segovia - Peńaranda de Duero Peńaranda de Duero - Burgos - Liburne Liburne - Kalsruhe - DOM 2.POLSKA / NIEMCY
Na
początek poszukiwanie autostrady. Bo gdzieś tu już jest →
JUŻ W
WARSZAWIE.
Ale żeby pomocny w znalezieniu znak jakiś to nie. Pani w
nawigacji twierdzi że można podjechać nowym kawałkiem
asfaltu od lotniska ale jakże się myli... ominąwszy wykopy
i niedokończone filary zawracamy, żeby poszukać wjazdu
który miałem gdzieś tam w pamięci.
![]() Polskie krajobrazy skryte w ciemnościach, jeszcze niedokończone zjazdy i wiadukty, i nierówny asfalt pod bieżnikiem, i śmieszne ograniczenia prędkości na AUTOSTRADZIE jakby 70, 60, 40 km/h. Rodzinne klimaty żegnamy na ostatniej po tej stronie granicy stacji ORLENU gdzie za ludzkie pieniądze nasze i całe rzędy innych aut chce napełnić baki. To wszystko jeszcze bardzo wcześnie a już za chwile niemiecka autostrada wita całą swą szerokością darmowego i szybkiego jednak troszku starego asfaltu. ![]() ![]() ![]() ![]() Pogoda nie rozpieszcza, niby lipiec a termometr wyświetla żenująco niskie liczby. I ten deszcz... Germania ogólnie jakoś ze względu na krajobrazy nie bardzo odbiegające od uroków Mazowsza mija monotonnie i wreszczcie witamy niebieski znak NIDERLANDY. 3.KRAINA WIATRAKÓW
A potem morza traw i łaciate farmy, i wskazania poniżej poziomu morza na nawigacji. U celu czekamy atrakcji i są! Kinderdijk (link) to największe skupisko wiatraków w kraju. Sama wieś zbudowana na osuszonym polderze pod Rotterdamem to rząd ślicznych domków przy drodze → wąziutkim asfalcie z którego ekolodzy wycięli dodatkowo dwie ścieżki rowerowe. Niby że droga jest dla aut ale nawet jedno słabo się mieści nie mówiąc o omijaniu pojazdów jadących z przeciwka. Ale rowery przejadą wygodnie ;) I wiatraki. Zbudowane w XVIII wieku, obecnie wpisane na listę UNESCO, porozrzucane pomiędzy licznymi kanałami i równiutko wyasfaltowanymi ścieżkami dla turystów. Wszystko do pooglądania z daleka → prywatna, zamieszkana własność. Poza jednym z biletami i skromnymi eksponatami do obejrzenia. Ale warto !!! Wieczór to poszukiwania spokojnego i niezbyt drogiego miejsca na nocleg. Się mogłoby wydawać że w takim turystycznym miejscu będzie to łatwe ale... nie jest. W okolicy brak tanich lokali. Hotelowa obsługa w nienagannych garniturach informuje grzecznie o braku trzyosobowych pokoi. I okoliczne uroki kanałów, starych kamieniczek z frontami jak staruszkowie pochylonymi ku mętnej wodzie oglądamy z poziomu samochodowych foteli. I jest tak późno a dzień był taki długi, ze już nam się nie chce... Coś tam się znalazło więc rano trzygwiazdkowe śniadanko i... śniadanie okropne - jajecznica z proszku :(. ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() 4. FRANCJA
Darmowe
autostrady się skończyły. We Francji bramki są tak często
jak u nas tylko drożej. I dziwnie tu jakoś... Ze
wzgledu na mozliwość dostepu do internetu (niby urlop a trzeba byc w
zasiegu :( ) odwiedzamy czesto bary McDonald'sowe. Po kiepskim,
holenderskim śniadanku poprawka planowana tamże nie wyszła, tutaj
centrum handlowe i bary czynne dopiero OD JEDENASTEJ!!! I jeszcze jeden przykład -> wieczorem zabrakło
paliwa i w przy autostradowej miejscowości parę minut PO
OSMEJ z trzech stacji benzynowych czynna była tylko
automatyczna. A pobliski sieciowy market → zamknięty.
I wszystko to w powszedni dzień. Kierujemy
się na Paryż.
Opuszczamy na chwile autostradowe szerokości
by popatrzeć na XIII wieczna katedrę Notre Dame w Amiens
(link).
Mówi się o niej, ze jest jedną z najpiękniejszych budowli
francuskiego gotyku. Dla nas ma jeszcze jedną nieoczekiwaną
zaletę → w sezonie wakacyjnym (zaboli to nas potem w
Paryżu) nie ma tu nachalnego tłumu zapychającego kolejką
wszystko co wyjątkowe. Krótki spacer i znów pomiędzy liniami wytyczającymi najszybszą drogę do celu.
Paryż
Rzeczy
rzucone w kąt pokoju i nareszcie już piechotą na miasto. Na
początek metro i stacja Champs-Elysees
a dalej spacer nad Sekwaną do wieży Eiffla.
Nad nami ponad 300 m kutej stali, pracowicie wynitowanej na
wystawę światową w 1889r. Zajadamy naleśniki z widokiem na
całe kilometry ludzi karnie stojących w kolejce do widoków
i ochów z któregoś tam z trzech poziomów wieży. Spędzanie
pięknego popołudnia w kolejce → nie dla nas. Okolica
pełna jest ciemnych typów zachęcających do gry w trzy karty
i sprzedawców dzwoniącymi rytmicznie wisiorkami zrobionymi
na kształt wieży Eiffla. I wojska → pod bronią
automatyczna jak w Bejrucie. Zostawiamy to wszystko by po
drugiej stronie rzeki spacerkiem poszukać kolacyjnych
atrakcji. Jest piękny, niedzielny wieczór, tłumy turystów i
ani jednej czynnej knajpy. Światynie Lukullusa gdzie spodziewalismy się kosztować wyśmienitej francuskiej kuchni pozamykane z
krzesełkami ustawionymi w wysokie piramidy. Tylko Turkowi chce się pracować. Duża restauracja, kolejka ludzi i tradycyjne tureckie jedzenie. Ani dobre ani tanie. Następny
dzień zaplanowany na zwiedzanie Luwru, katedry Notre
Dame, Pól Elizejskich i inne atrakcje. Plan rzekłbym
wykonany w 50%. Jedno z aut zaliczyło poważna awarię i jako
tako się toczy ale nie do Portugalii. Zostawiamy uroki
miasta naszym rodzinom i szukamy serwisu. Jeden znaleziony
w necie właśnie zmienił autoryzacje. Nie naprawią. W drugim nie atoryzowanym
możemy umówić się za dwa tygodnie... Odsyłaja do innego ale tam robia tylko nowe auta, kompletna klapa. Auto psuje się
dokumentnie i gaśnie. I konkluzja, gaśnie zawsze po skręcie
kół. A na drążku kolumny kierowniczej leży wiązka
elektryczna, którą znajomy mechanik telefonicznie radzi
podciągnąć wyżej żeby nie obcierała i... eureka - działa
!!! I
tyle sobie zobaczylismy Paryża, ze się autkiem przez miasto w korkach
przejachaliśmy. Ale to my. Pozostała część wycieczki nogi ma umęczone
od spacerowania od jednej do drugiej, do trzeciej itd atrakcji.
Prujemy
po nasze rodzinki do centrum miasta i wbijamy się w
kilometry aut. Już w komplecie kierujemy się
na Wersal
(link).
Jeszcze trzeba się dopchać do obowiązkowej rundy wokół Łuku
Triumfalnego
(link)
trasa defilad Av. des Champs-Elysees.
Do ronda korek niesamowity. Na rondzie chyba z 7 pasów i wolna
amerykanka. Tuż obok potrącili się dwaj kierowny skuterów i już sie
okładają pomiedzy autami ;). Dalej pusciutko i bezproblemowo...
Jest poniedziałek, więc wspaniałości pałaców budowanych, rozbudowywanych i przerabianych przez kolejnych Ludwików są dla nas zamknięte. Ale ogrody mają dodatkowy atut → dziś mamy darmowy wstęp. Żeby nie było za dobrze, fajerwerki w postaci fontann wyłączone. Przechodząc obok gigantomanii Pałacu, przepychu złoceń nie dziwię się, że pod naporem wyciśniętej podatkami tłuszczy ich mieszkańcy zostali skróceni o głowe . Ogród ze względu na swe eleganckie rozplanowanie i dekoracje jest uważany za pierwowzór ogrodu w stylu francuskim. Spacerujemy wśród wielkich, żywopłotowych labiryntów, stawów, fontann. Park rozciąga się na powierzchni 800 ha. Im dalej od pałacu tym park jest skromniejszy i jakby mniej zadbany. I ludzi coraz mniej :). Na koniec rozczarowanie → niemała wyprawa do sentymentalnej wioski Marii Antoniny zakończona niepowodzeniem → teren sprzedany prywatnemu właścicielowi i niedostępny :(
Jeszcze
jeden paryski nocleg, cienkie francuskie śniadanie i pora
ruszyć dalej.
Na początek za cel obieramy Mont Saint Michel (link) drugie po Paryżu najchętniej odwiedzane miejsce turystyczne we Francji. W słocie i chłodzie przebijamy się autostradami w kierunku wybrzeża. Tutaj wdziawszy ciepłe polary jakże niestosowne wobec wakacyjnej pory przybliżamy się coraz bardziej do klasztoru który Michał Archanioł polecił wybudować św, Aubertowi na początku VIIIw. Opornemu świętemu anioł wypalił dziurę w czaszce by posłuchał woli Bożej na co dowód w postaci rzeczonej czaszki spoczywa w katedrze w pobliskim Avranches. Trzeba przyznać, ze miasto na skale już z daleka robi wrażenie, Wśród płaskiego wybrzeża porośniętego równo trawą wyrasta nagle kamienna szpica turystycznej obecnie atrakcji. Kiedyś autem podjeżdżało się pod samą bramę miasta. Parking na grobli był mały, dla chętnych pozostawały jeszcze miejsca poniżej mające pewną ukrytą wadę → podczas przypływu całkowicie zakrywała je woda i …. duma właściciela bywała mocno podniszczona przez słona wodę i fale. Czasy się zmieniły bo: teraz za parking służy ogromna łąka z TYYYSIĄĄĄCAMI miejsc. I elektryczny autobus z kierownicą na końcu i początku (żeby nie musiał zawracać) i zawiezie i odwiezie... I kompleks wystawowy budują z toaletami … itd. itd. I tylko ludzi tu za dużo. Spacerem dla ładnych widoków podchodzimy coraz bliżej i bliżej. Tuż za bramą tłum fala za falą zapycha wąziutkie uliczki... Uciekamy od całego tego zamieszania na mury miejskie gdzie zaciszniej i widoki ładne. Podczas odpływu miasto otacza morze nie wody jednak a mułu i piachu (patrz zdjęcie poniżej). Po przyborze wody widoki nie dorównują tym ze starych pocztówek (zatoka jest coraz bardziej zamulana przez pobliską rzekę) chociaż może po prostu nie doczekaliśmy pełnego przypływu (różnica poziomów 14 metrów !). Nasyciwszy oczy widokami a kieszenie stosownymi pamiątkami zabieramy się elektrobusem na parking by PO WŁACZENIU OGRZEWANIA ruszyć dalej na zachód.
Jazda autostradami w kierunku Bordeaux ma taką zaletę, że jest pozbawiona opłaty :). Wobec kosztów całego przedsięwzięcia taki mały finansowy sukces cieszy. Gonimy kilometry ale późna pora sprawia, ze poddajemy się w miejscowości Niort. Internet podpowiada, ze najlepszą cenę za nocleg uzyskać można w hotelu sieci Premiere Classe. Jednak na miejscu wejścia strzeże klawiatura do wprowadzenia kodu rezerwacji a żywy człowiek już dawno poszedł do domu. Nie ma zmartwienia, hoteli w zasięgu wzroku jest kilka, znajdzie się coś i... klapa, nie ma. Życzliwa recepcjonistka z jednego z nich obdzwania pobliskie miejscówki i coś tam dla nas wynajduje (pozdrowienia dla miłej pani z Kyrida:).
5. HISZPANIA Następny dzień to banalny odcinek raptem 500 km do Pampeluny.
Rzut
oka na Bordeaux i dalej trasą w kierunku do granicy
hiszpańskiej. Na postoju mała pułapka na parkingu. Toaleta
w dziura w podłodze działa jak prysznic jeśli włączysz
spłukiwanie będąc w środku ;). Odbijamy z autostrady w
lokalną N 121A i droga zaczyna wić się coraz bardziej,
coraz wyżej, coraz bardziej we mgle. I temperatura →
13 stC (patrz
zdjęcie z nawigacją)!
Po przekroczeniu gór temperatura robi się bardziej przyjazna a
teren bardziej płaski z widokami po horyzont. ![]()
Nie planowaliśmy tego. Chcieliśmy po prostu zobaczyć baskijską Iruńe (strona miasta) będąca ważnym punktem dla pielgrzymujących do Santiago de Compostella a trafiliśmy w środek fiesty ku czci św. Fermina. Odkąd Ernest Hemingway rozsławił ją w swojej powieści "Słońce też wschodzi" główna jej atrakcja czyli gonitwa byków przyciąga tysiące turystów z całego świata. Super, rewelacja, fajnie tylko gdzie przenocować jak tu tylu chętnych na hotelowe pokoje. Ale jest, ładny hotel na przedmieściach ma wprawdzie tylko dwójki ale za to z szeeeerokimi łózkami więc pomieścimy się i w trójkę z naszymi pociechami za serdecznym przyzwoleniem obsługi :). Wdziawszy stosowne stroje czyli białe lub po prostu jasne koszule i spodnie oraz otrzymane w hotelu pamiątkowe, czerwone chusty jedziemy autobusem podziwiać pampeluńskie atrakcje.
Czuję
się jak w Warszawie przed ważnym meczem Polaków na euro ;).
Nieprzebrane biało-czerwone tłumy. Zanabywszy pamiątki i nasyciwszy oczy atrakcjami poszukujemy miejsca gdzie podadzą nam na talerzach miejscowe smakołyki. I nie ma... W barach, restauracjach, ogródkach przy których wiszą zdjęcia smakowitych potraw obsługa rozkłada ręce proponując tylko napoje. Zostają hod-dogi i kebab :(. Ten ostatni nawet dobry ale bułka niedopieczona. Ten kto ja piekł musiał także ostro świętować z użyciem płynnych atrakcji... Po zgłoszeniu zażalenia do śniadego właściciela lokalu, bez słowa protestu przygotowuje nowy, tym razem już OK. Po całym dniu tylko o marnym francuskim śniadaniu... zjadłem oba :D.
![]() ![]()
Wieczór
zastaje nas już w hotelu. Bo dzień był bardzo długi, bo na
mieście jest już zimno, bo nasze pociechy trzeba położyć
spać. Nocne atrakcje fiesty czyli sztuczne ognie oglądamy
już z poziomu +2 hotelu bo rano... rano idziemy na
gonitwę! Sama gonitwa wygląda tak, że na drewnianym płocie wytyczającym trasę siedzi masa ludzi i czeka aż wystrzela race i będzie widać biegaczy a potem byczki czeszące im plecy rogami. 8.00 ruszają. Potem przyjeżdżają karetki pozbierać pechowców. I tak przez 9 dni. 7.07 → 6 rannych, 8.07 dwie osoby w szpitalu, 10.07 pięć i tak codziennie …
Byki biegną dwa razy. Nie wszyscy o tym wiedzą więc po pierwszym biegu wchodzą na trasę i … zaczyna się druga gonitwa :D. Ale wystarczy zejść zwierzakom z drogi i nie ma strachu. Cierpią głównie ci którzy popisują się chwytając buhaje za szyje, poklepujący je po zadach lub po prostu pechowcy, którym zdarzy się przewrócić przed bykiem. Gonitwa to nie koniec atrakcji. Później tłum wypełnia pobliską arenę i dalej jazdę maja ci którzy chcą popisać się uganiając się za bykami. Tłum wypełnia obiekt do ostatniego miejsca. Śmiałkowie wychodzą na arenę (całkiem sporo ich) i w to całe zamieszanie wbiega 500 kilo żywej masy z rogami. Jeśli trafi się żwawy osobnik (byczki często się zmieniają) to przypomina to rzut kula w kręgle.
Droga czeka...
Po południu jesteśmy na miejscu. Zastajemy małe miasteczko z całym mnóstwem wąskich, jednokierunkowych dróg i bardzo miłym, rodzinnych hotelikiem z bardzo przystępną ceną, i blisko centrum. Samo
miasteczko dni największej chwały przeżywało
w XVI w gdy mieszkało tu wiele znamienitej szlachty i
dworzan królewskich. Wówczas też utworzono uniwersytet z
katedrami medycyny,
teologii, historii świętej i Filozofii. Dziś mieszkańcy
kuszą do przyjazdu turystów tym, ze najprawdopodobniej
właśnie tu urodził się Miguel
de Cervantes y Saavedra.
I
chwalą się tym a to umieszczając pomniki i wizerunki najbardziej
znanych postaci pisarza czyli Don Kichota i Sancho Pansy a to samego
pisarza w kazdym ważniejszym punkcie miejscowości. Miasteczko jest do
obejrzenia piechotą w godzinę wliczając w to czas na zjedzenie lodów ;)
(do przeczytania o miescie na wikipedii -> link).
Po obejrzeniu Torreon del Gran Prior, kilku kosciołów i wpomnianych pomników zwiazanych z Cervantesem postanawiamy wybrać się w okolice. A jest co oglądać. W pobliskim Campo de Criptana znaleźć mozna największe skupisko wiatraków w La Manchy. To je właśnie Cervantes wyznaczył jako cel ataku dla Don Kichota. Z 32 białych wież zbudowanych w XVI w pozostało jeszcze 11 a 3 z nich nadal działają. Warto poświecić pare chwil na spacer po górujacym nad okolica wzgórzu i dla widoków i dla wiatraków i dla klimatu Manchy który poczuc tu mozna z bliska. Bo La Mancha to nie górzyste i zimne okolice Pampeluny. Tutaj mamy już temperatury powyżej 40 stC.
Nowy dzień zaczynamy od krótkiego skoku do Consuegry - (strona miasta -> link) To niezbyt duze miasteczko połozone przy trasie CM 42 na Toledo i Madryt mamy po drodze. Jeszcze chwil pare spedzamy i tu także. Asfaltowa droga pnie się do samego zamku z XVIIIw. Parkowanie w cieniu wiatraka ;) i dalej już bilety i zwiedzanie warowni. Wnetrza skromne, zabytkowe sale wyposażone skapo ale widoki na wiatraki, na miasteczko z tradycyjną corridą warte wspinaczki. Jak widac na załaczonym obok zdjeciu nad zamkiem góruje dzwig -> zabytek jest w remoncie. Tyle zwiedzania a potem... u stóp góry jest miła restauracyjka, której
własciciel z wielkim zapałem zachwala regionalne dania. Wszystko z
zimnym, bezalkoholowym piwem smakuje znakomicie :) Jeszcze pamiatki w zakładzie garncarskim gdzie miła Pani artystka pracowicie wygniata i formuje glinę i pora ruszyc dalej.
Kolejny dzień i kolejne smakołyki na trasie.
![]()
Dziś Merida - założona ok. 25 r. p.n.e. przez Rzymian jako Augusta Emerita, stolica prowincji Luzytania (strona miasta -> www.merida.es).
Jak każda stolica -> wystawiona z rozmachem. Teatr, cyrk, akwedukty,
most kamienny fukcionujacy do dziś, obóz rzymski pózniej przemieniony w
twierdze przez Arabów, to wszystko jest tu na wyciagniecie reki. Żeby zobaczyć jak najwiecej i uniknąć wakacyjnego tłumu jestesmy juz przed 9-ta rano. I poczekamy sobie do 9.30 bo o tej porze mozna zacząć zwiedzać park archeologiczny z teatrem i odsłonietymi budynkami starozytnej, rzymskiej Meridy. Mała czarna w pobliskiej kawiarni i już mozemy zanurzyć się w sarożytne uliczki, jeszcze dziś dajace posmak dawnej chwały rzymskiego imperium.
Zaglądamy również do pobliskiego muzeum (museoarteromano.mcu.es). I tu jest co ogladać. Budynek prosty w formie, wystawiony z czerwonej cegły, monumentalny. Wewnatrz ogromny holl i kilka poziomów tarasów poprzyczepianych wdłuż scian. I zabytki, mnóstwo drobiazgów i całe nastometrowe mozajki, i rzeźby ... duzo. A w podziemiach fragment oryginalnej drogi i ruiny miasta, pod całym budynkiem.
Potem jeszcze rzut oka na twierdzę, z dziurami wyrytymi pracowicie przez archeologów, zabytkowy most, pomiki - rzymskiej wilczycy karmiacej Romusa i Romullusa oraz pomnik Oktawiana. ![]() Jeszcze chciałoby sie zostać, jeszcze poszukać akweduktu, ruin łuku triumfalnego Trajana ... Dziś jednak jeszcze plan zakłada moczenie nóg w Atlantyku wiec ... na drogę.
6. PORTUGALIA Do granicy portugalskiej jest tylko chwila. Jej przekroczenie jest odczuwalne. Po bezpłatnej hiszpańskiej autostradzie pojawia się bramka i już za jazdę przyjdzie nam słono zabulić. Im blizej Atlantyku tym klimat i widoki się zmieniają. Pod Sesimbrą będącą celem na dziś droga przypomina przejazd jakąś mazowiecka trasą, np do Kampinosu. A to ze wzgledu na dawno nie widziany las, duzo iglastego lasu. Inną cechą szczególną jest brak czegokolwiek gdzie by jeść nam dali. Koniec konców stajemy w barze dla tirów. Tutaj niespodzianka -> mamy polskie akcenty! A to raz -> wsród innych na ścianie cała kolekcja starych naszych bankotów A dwa -> krajanin nam się trafił, chłopak już 12 lat tutaj pracujacy. Pomocna dusza pomogła w kontakcie z tylko po portugalsku mówiacym kelnerem. Chwila rozmowy i juz wiemy, ze kryzys tutaj takze dotarł. Było lepiej. ![]() Domek znajdujemy z oporami. Namiar podany przez Interhome jest jakis taki przypadkowy (bar). Pod telefonem zgłasza się osoba mówiaca tylko po portugalsku ;). Pomaga obsługa baru. Umawiaja nas na spotkanie i po chwili jedziemy na pokoje. Nie marnujemy jednak czasu na wylegiwanie. Pora zobaczyć Atlantyk ! Sesimbra to maleńka miejscowość z domkamu poupychanymi wzdłóż wąskich uliczek. Zaparkować przyjdzie nam dopiero na podziemnym poziomie ogromnego hotelu nad brzegiem oceanu. Ciekawe, że drogi sa tu jednokierunkowe wiec ta trasa pod hotelem to część normalnego połaczenia ze znakami drogowymi i kierunkowskazami :) Parking płatny, nie szkoda jednak tych paru euro żeby nareszcie i bez ceregieli poczuć plazowy piach i słony smak oceanu. Pierwsze wrażenia - woda w oceanie jest potwornie ale to potwornie zzzzziiimna. Nie da się nogi zamoczyć na dłużej niz chwile. I skwaru południowych krain nie doświadczylismy. Chłodny wiatr od wody skutecznie wychładza upał który powinien być tu o tej porze roku i szerokosci geograficznej. W drodze powrotnej wizyta w markecie. Portugalskie wino, smakołyki na grila, dziś świetujemy pokonanie blisko 4 tysi km ! Wieczorową porą robi się zimnawo. Polary obowiazkowe. Potem się to zmieni. Po kilku dniach temperatura podskoczy do dwudziestu paru stopni wieczorem. Nastepny dzień to LIZBONA (www.cm-lisboa.pt). Do miasta docieramy autostradą. Potem efektowny most Ponte 25 de Abril rozwieszony nad wysokimi skarpami rzeki Tag (podobno nasladuje Golden Gate w San Francisco), oraz figurka Chrystusa, taka skromna raptem 28 metrów wysokosci + cokół 82 m. Nasz świebodziński wyższy jest 33m ale ... nie tak efektownie umieszczony :) Portugalia to dawne morskie imperium wiec na poczatek w planach zwiedzanie Muzeum Morskiego (www.lizbonaprzewodnik.pl).
![]() ![]() ![]() ![]()
![]()
Bardzo duże, bardzo wiele modeli, własciwie głównie modele statków, okretów jachtów. Takie muzeum modelarstwa a nie morskie ;) . No moze poza ciekawą halą dzie zobaczyć mozna paradną, królewską łódź i kilka samolotów.
Tutaj
skorzystaliśmy z atrakcji spaceru pośród zabytkowego centrum, obiadek i
zapadła decyzja o oglądnieciu wszystkiego co ważne z poziomu piętra
autobusu turystycznego, krążącego po ciekawych miejscach miasta.
Rzeczony autobus ma taka zaletę, że i wysiąść można na dowolnym
przystanku, i poogladać co tam się spodoba, i pojechać nastepnym dalej.
Wszystko za moim zdaniem odrobine wygórowana kwotę 50 eu.
![]() ![]() Nastepny dzień to dłuższa wycieczka w okolice Lisbony.
![]() Na poczatek szukamy Sintry i wspaniałości okolicznych w postacji:
Droga się w końcu znalazła wiec już jesteśmy w mieście. Ciasne, jedokierunkowe uliczki i poszukiwania miejsc parkingowych. A potem miasto o którym podobno już w XIX wieku angielscy podróżnicy pisali: "zobaczyć cały świat, a nie zobaczyć Sintry, to nic nie zobaczyć”. Na początek Palįcio Nacional de Sintra, wzniesiony najprawdopodobniej jeszcze za czasów mauretańskich, ale gruntownie przebudowany na przełomie XIV i XV przez
królów Jana I i jego następcy Manuela I Szczęśliwego. Całość to
połączenie gotyku i mającego inspirację w arabskich wzorach stylu
manuelińskiego. Obecnie z zewnatrz do małego remontu, szczególnie od
zapecza gdzie znajduje się komisariat policji i gdzie brak remontu
najbardziej widać. Wnetrza za to utrzymane w świetnym stanie i jest co
ogladać.
Zwiedzamy kolejne sale, w tym również sale srok o której legenda głosi iż gdy królowa Filipa złapała Jana I na flirtowaniu z damą dworu, ten stwierdził, że pocałunek był jak najbardziej niewinny. Miał też wtedy użyć słów :”por bem”, co można przetłumaczyć jako "niech się dzieje wola nieba”. A potem, by obrócić całą sprawę w żart, król polecił wymalować w komnacie tyle srok, ile kobiet mieszkało w pałacu. I na wyjaśnia się czym sa dwie spore wieże górujace nad pałacem. Są to kominy, szeroko rozkładajace się nad ogromnym otwartymi paleniskami w królewskich kuchniach (cały sufit zwęża sie w kształ komina). Jak się potem okaże -> bardzo częsty sposób urządzanie reprezentacyjnych kuchni w owym czasie...
![]()
Potem miły obiadek z widokiem na zabytki, małe zakupy i pora w drogę ...
Nad miastem góruje nauretańska
twierdza z XI w. Znajdujemy do niej drogę wiodacą poprzez leśnie
serpentyny. Kasa biletowa i wspinamy się wąska ścieżką ku zebatym murom
gdzieś na szczycie zalesionego wzgórza. Już na miejscu niesamowite
widoki, i na Palįcio da Pena i na Palįcio Nacional de Sintra i na odległą Lisbonę.
Dziś jeszcze zrealizujemy
ostateczny cel naszej podróży -> pod naszymi stopami bedziemy mieli
najdalej na zachód połozony kawałek starego świata. Dalej już tylko
Atlantyk i morska droga którą portugalscy odkrywcy wyruszali do Nowego
Świata.
Kolejny dzień i kolejny skok przez Portugalie, tym razem około 200 km do świetego miasta FATIMA (link).
W skrócie historia tego
miejsca rozpoczeła się wraz ogłoszeniem przez troje pasterzy -
Francisco i Jacinta Marto oraz Lucia dos Santos w 1917 r iż objawiła im
się tu Matka Boża i przekazała trzy tajemnice fatimskie. Podczas
ostatniego objawienia (13 października 1917 roku) świadkami było 70 000
ludzi. Obecni wedle przekazów mogli dostrzec "wielką ognistą tarczę
odrywającą się od nieba i zstępującą na ziemię". Kościół katolicki
uznał te objawienia za cud w 1930. W chwili obecnej Fatima jest miejscem nastawionym na masowy napływ pielgrzymów. Plac przed bazyliką jest DWUKROTNIE wiekszy od pl św. Piotra w Rzymie. Obok bazyliki -> tysiace miejsc parkinowych. Dla wiermych nie wystarczała już neobarokowa światynia więc wybudowano dodatkową, wygladającą jak silos dla rakiet balistycznych w drugim końcu placu. Pod placem rozpościera się m.in. podziemne muzeum i sale konferencyjne. Nas interesowała Kaplica Objawień i figura Matki Boskiej Rózańcowej, w miejscu dębu na którym
wykonało sie objawienie. Niestety, przewodnik, ani podwpowiedzi
internetowe nie wskazały nam tego miejsca. A na miejscu nie
wypatrzylismy żadnej wskazówki czy znaku :( Obejrzelismy bazylike wraz
z grobami psatuszków, podziemne wystawy poswiecone Fatimie i nie tylko,
silos atomowy a miejsce obiawienia pozostało dla nas ukryte. Mozna je
sobie obejrzeć w relacji na żywo pod adresem www.fatima.pt
![]() ![]() Droga do Fatimy. Most Vasco da Gama i ciężarówka z korą drzewa korkowego.
Odwiedziliśmy również stoiska z tysiacami pamiatek dla pielgrzymów. Bardzo jedolity asortyment. Wszędzie prawie te same rzeczy, tak samo wykonane. Uwagę przykuwają stosy woskowych przedstawień rąk, nóg, oczu, dzieci dorosłych, samochodów itp do kupienia i zapalenia w intencji konkretnej prośby. W jednej z miejscowych jadłodajni nastawionych na masowego turystę czyli tanio, szybko i nie najlepiej, spożyliśmy obiadzik z małym polskim akcentem - puszka coca coli wyprodukowana w Polsce na Euro z Portugalska flagą ;). A wszystko to w piekielnym upale ponad 40 st (patrz zdjecie z termometrem).
W poblizu Fatimy na mapie rozsianych jest wiele ciekawych miejsc. A to Tomar z kasztorem załozonym w 1162 r przez Wielkiego Mistrza Templariuszy, a to Alcobaca z najwiekszym w Portugalii kosciołem Mosteiro de Santa Maria de Alcobaca, a to Bathala z opactwem Santa Maria da Vitoria bedącym arcydziełem portugalskiego gotyku i wiele innych. A nas ciagnie do malego miasteczka OBIDOS
które juz z daleka kusi niesamowitym połeżeniem na wzgórzu, z budynkami
schowanymi za zębatymi blankami XIV wiecznyc murów. Trudno w to
uwierzyć obecnie ale kiedyś było ono ważnym strategicznym portem aż do XVI
wieku gdy pobliska rzeka zamuliła się.
Samochody zostawiamy pod miastem
na płatnym parkingu, efektownie połozonym tuz przy zabytkowym
akwedukcie. Dalej przez efektowną, wyłozona XVIIIw. kaflami bramę Porta
da Vila i główną ulicą. Nad labiryntem krętych i wąskich uliczek wznosi zamek królewski. Doszlismy do tej oczekiwanej atrakcji i... obecnie znajduje się w nim tzw. pousada -> hotel w zabytkowym budynku. Żeby tam zanocować, podobno trzeba zarezerwować pokój z dużym wyprzedzeniem. Zerknelismy tylko przez głowna brame. I z powrotem... W Obidos przewodniki zalecają zwiedzanie zabytkowych kościołów: Nossa Senhora do Carmo, w stylu romańsko- gotyckim, Santa Maria, w stylu renesansowym oraz Misericórdia i Sao Pedro z XVIII wieku. Nie ukrywam, że też tylko rzucilismy na nie okiem ... Gorąco dziś, bardziej od zabytków wabia lodziarnie ;).
Kolejny dzień mamy w planach spędzić miło lekko i przyjemnie. A to na poczatek wyprawa w Serra da Arrabida z parkiem narodowym i Winiarnia Jose Maria da Fonseca (link). Góry,
niezbyt wysokie, zarosniete lasami, już przebijają się po prawej a my asfaltami do winnicy.
Tamże produjują dobre gatunkowo wina stołowe ale także Moscatel de Setubal
z którego słynie winiarnia. Dla ciekwskich, takich jak my, mozliwość
zwiedzania. Na poczatek gabloty wypełnione starymi winami a potem
piwnice, bardzo rozległe i stosy beczek. ![]()
Na koniec wycieczki jak to zwykle w takich przypadkach -> sklepik gdzie za drobne euro można spróbować tutejsze smakołyki oraz napakować w firmowe kartoniki wybrane alkoholizowane napoje. Jak widać na załaczonym obok obrazku na obiad była zupa z Mc Donald'sa ;)
Potem
jeszcze skok nad ocean. Phortinho da Arrabida to mała miejscowość a
turystów chetnych do zatrzymania wielu. Wiec tutejsci stróże prawa juz
na 2 km przezd miastem zamykaja ruch i kolejni chętni na plazowanie
muszą zatrzymać się na poboczu i spacerkiem do miasteczka. Z koszykami,
dmuchańcami itp mocno to upierdliwe jest sie przemieszczać ale trudno.
Nad samym oceanem na poczatek mała twierdza wzniesiona w 1676 dla
ochrony miejscowej ludności przed piratami a obecnie muzeum
morskie.
![]() ![]() ![]()
Sobie
znajdujemy miłe miejsce na piachu, gdzieś z daleka od sielonej sałatki
wyrzuconej przez ocean i kapiel :). Po jakiejś minucie już mam
dość. Woda ma może 17 st. Troche zimno a że dzis mamy upał, róznica
temperatur rzędu 15 st zabija...
I tyle, dziś wieczór kolacja pozegnalna, opuszcza nas załga nr 1. Jeden z ostatnich dni w Portugalii ... Tyle jeszcze do obejrzenia. Już tylko w 3 osobowym gronie wyruszamy do najwiekszego w kraju koscioła Mosterio de Santa Maria de Alcobaca (link). Jego budowę rozpoczął król Alfons I w podziece za zwyciestwo nad Maurami w 1147r. Ale ukończono go dopiero 1223 r. Przepiekny, budowany z białego kamienia, moim zdaniem naładniejszy jaki widziałem w Portugalii. Co warto zobaczyć, historię klasztoru, polecam przejrzeć na stronie www.krzysztofgierak.pl . Cytat z wymienionej strony: "Wielu portugalskich późniejszych królów zostało pochowanych w klasztorze w Alcobacie - m.in. Alfons II, Alfons III oraz ich małżonki - Urraca of Castile i Beatrice of Castile. Świadczy to m.in. o dużej wadze cysterskiego opactwa w XIII i XIV wieku. Pochowany jest tam również krół Pedro I, z którym wiąże się makabryczna legenda, a która ma swój finał właśnie w kościele Mosteiro de Santa Maria de Alcobaca. Wszystkie działo się w XIV wieku - młody Pedro I, jeszcze nie król, zakochał się bez pamięci w dwórce, córce prostego galicyjskiego szlachcica pięknej Ines de Castro. Jego ojcu - Alfonsowi IV - nie odpowiadało jednak ani pochodzenie, ani narodowość hiszpańskiej wybranki syna. Mimo sprzeciwu ojca Pedro I postawił na swoim, w skutek czego odbył się potajemny ślub, pojawiły się dzieci. Jednak król Alfons IV postanowił zniszczyć ten związek, dlatego to polecił zamordować Ines. Pedro I musiał czekać dwa lata, by się zemścić. Gdy objął tron po swoim ojcu kazał ekshumować ciało ukochanej, ubrał ją w purpurowy, królewski płaszcz, włożył jej koronę i zmusił winnych zbrodni szlachciców do całowania rozkładającej się już dłoni królowej. W nocnym kondukcie odprowadzono jej zwłoki do kościoła, gdzie pochowano ją uroczyście we wspaniałym białym grobowcu. Po drugiej stronie król Pedro I kazał po śmierci złożyć swoje ciało w taki sposób, aby w dzień zmartwychwstania kochankowie mogli natychmiast spojrzeć sobie prosto w oczy" ![]()
Po
miłych chwilach spędzonych na kontemplowaniu wspaniałosci architektury
koscioła, klasztoru, krużganków, królewskich grobowców i innych
cudów udajemy się na miasto poszukać atrakcji kulinarnych. Znajdujemy
je w jednej z bocznych uliczek. Rarytasem jest kurczak duszony w
tradycyjnym, wysokim naczyniu. I lokalna zupka, tak charakterystyczna
dla tego kraju, ze podaja taka nawet w McDonald's. Tym razem mamy ją w
wydaniu lokalnym... ;)
Dalszy program zwiedzania obejmuje dotarcie do Convento de Santa Maria da Vitória w Batahla (link).
Zanim tam jednak dotarlismy, po drodze wielka ilość cegielni, tych działajacych i opuszczonych. I przeładne kafelkowe przedstawienia pracy takiego przybytku. I
w wyniku takiego przeciagania tematu zwiedzania dotarliśmy do kas
wewnatrz klasztoru minutę za pózno (czynne do 17.00). I podziwianie
zespołu klasztornego którego budowę zainicjował król Jan I, w podzięce
za pomoc Matki Boskiej i zwycięstwo w bitwie pod Aljubarrotą nie było
nam dane. Za to obeszliśmy całość dookoła podziwiając upodobanie
ówczesnych budowniczych do maszkaronów i innych nieprzyjemnych postaci
umieszczanych dla ozdoby na budynku. Budowę klasztoru rozpoczęto w roku
1385. Trwała blisko 150 lat. Warto przyjechać, warto podziwiać Bathale
gdyż jak podaje przewodnik "najwspanialszych przykładów architektury i
sztuki gotyku Portugali" i bedąc tu, na miejscu nie mozna sie z tym nie
zgodzić...
|
|