Bajeczna
wyspa LANZAROTE
archipelag
Wysp Kanaryjskich
lipiec/sierpien 2007
tekst - I.Rek
zdjecia - I. Rek, wybrane A.Rek
Tytułem
wstepu
Dlaczego tam:
Początek wakacji 2007 zapowiadał się niezbyt obiecujaco - deszcz i temperatury
w granicach 16 C.
A może gdzieś dlalej? Krótka
rozmowa z przemiła Pania Agnieszka z Kiosku
z Wakacjami i decyzja zapadła - Lanzarote jedna z 7 głównych
wysp wchodzących w skład archipelagu Wysp Kanaryjskich
-
wyspa jest zupełnie inna niż
to co widzieliśmy dotychczas, pustynna z niesamowitymi widokami
-
w czasie gdy "u nas" jest zimno
na południu Europy panują nieznośne upały. Temeratury przekraczają ponad
40 C. Chorwacje, Włochy, Grecje - opanowały pożary. Południe Europy odpada.
-
Tam gdzie się wybieramy panuje
bardzo łagodny klimat ze średnimi temperaturami w granicach 28 C. Podobno
najzdrowszy na świecie
i... jest tak daleko, ze na
pewno nie można dojechać tam samochodem. Skoro nie mogę jechać tak jak
lubie niech bedzie egotycznie.
Przygotowania
do wyjazdu -
kilka słów o wyspie
Nasi rodzimi wydawcy traktują turystów wybierajacych się na Lanzarote odrobine
po macoszemu. W przypadku innych wysp - Teneryfy czy Gran Canarii dostepne
są wydawnictwa traktujace tylko i wyłacznie o tych wyspach. I nic dziwnego.
Tam głównie kieruje się ruch turystyczny. Na Lanzarote z Polski dostać
sie można od niedawna z biurem podrózy ITAKA.
Decydujemy o zakupie przewodnika
Wiedzy
i Życia. Jest to dobry wybór i godzien polecenia, ze wzgledu na bardzo
czytelne opisy (mapki, zdjecia, ciekawostki regionalne). Ponadto zanabywamy
mapę wyspy wydanej przez KOMPAS (mapę można również zakupić na miejscu
- są ogólnie dostepne).
Na podstawie lektury przewodnika i tego co o wyspie można przeczytać w
sieci wyjazd zapowiada sie bardzo ciekawie. Wyspa jest zupełnie inna od
pozostałych w archipelagu - pusta, sucha i tak niezwykła że UNESCO w
1993r uznało ja za Rezerwat Biosfery. Nazywana jest też wyspa wulkanów
a to ze wzgledu na ponad 300 wulkanicznych stożków. Ich wybuchy w latach
1730-1736 zmieniły jej urodzajne równiny w zastygłe morze czarnej lawy,
szarego tufu i piasku wulkanicznego w kolorze miedzi. Ostatni odnotowano
w 1824 r. Wyłoniły sie wówczas trzy nowe kratery.
Wyspa - mimo że czwarta co do wielkości w archipelagu - nie jest duża,
długa na ok. 60 km, w najszerszym miejscu posiada zaledwie 21 km. Jej nazwa
zdaje się pochodzić od zniekształconego nazwiska Lanzarotto (lub Lancelotto)
Malocello, genueńskiego żeglarza, który jako pierwszy przypłynął na wyspę
przed rokiem 1339.
Na koncepcjach turystycznego zagospodarowania wyspy w znacznej mierze zaważył
zmarły w 1992 r. César
Manrique. Wiele z głównych atrakcji Lanzarote to w jakimś stopniu jego
dzieła. Również Manrique i jego następcom należy zawdzięczać, że unika
się tu - nawet w głównych kąpieliskach - wysokiego budownictwa, a w głębi
wyspy rozwija się tradycyjna architektura.
Deszcze prawie tu nie padają. Niegdyś większośc słodkiej wody dowożonu
tu z Gran Canarii i Teneryfy. Od czasu gdy w 1964 r uruchomionu pierwszą
destylarnię słonej wody, każda wieksza miejscowość posiada taką i brak
słodkiej wody nie ogranicza już rozwoju turystyki.
Unikalne krajobrazy, umiarkowana temperatura, spokojna, pozbawiona wielkich
kurortów atmosfera wyspy sprawia ze już nie możemy doczekać sie wyjazdu.
Biuro podróży
Do realizacji naszej wyprawy wybieramy biuro Itaka. Maja całkiem niezłe
opinie chociaż rezydent na Lanzarote zbiera
baty (zapomniał o jednej z grup i wracali kombinowanymi przesiadkami
18 godzin ) Niestety
nie poczytaliśmy wcześniej czym ITAKA lata - i to był bład .
Na forum
www.wakacje.pl
PRIMA CHARTER zbiera niezbyt pochlebne noty. Notorycznie sie spóźnia, podstawiajac
czasami watpliwej jakosci samoloty. Z lekką obawą oczekujemy jak bedzie.
Ubiegając bieg wypadków potwierdzam - wszystko o czym pisali forumowicze
to prawda, która i my odczuliśmy na własnej skórze. Jednak - gdybysmy wiedzieli
wcześniej czy zdecydowalibysmy sie na ten wyjazd? Raczej nie. Właściwie
teraz jesteśmy zadowoleni że właśnie tak wyszło .
Podróż
- wylot z lotniska im Fryderyka Chopina w Wa-wie - terminal 1.
Na kilka dni przed wyjazdem zostaliśmy poinformowani przez biuro podrózy
o ostatecznej godzinie wylotu. Żona od tygodnia chce się juz pakować .
Nadchodzi wreszcie ten wyczekany dzień. Taksówką na lotnisko i do stoiska
Itaki po dokumenty podróży. Potem do odprawy zeby nadać bagaż. Kolejka
b. długa ale czasu jest mnóstwo wiec powolutku umilając sobie rozmowę ze
współpasażerami czekamy. Po nadaniu bagazu odprawa paszortowa za którą
znajduje się strefa wolnocłowa. Niezaspecjalnie zalezy nam na zakupach
więc udajemy się do bramek kontroli osobistej. Tutaj trzeba pozbyć sie
butelek ze wszelkimi napojami, wyrzucic na tasmę wszystkie przedmioty metalowe
do kontroli promieniami rentgena i udać się do poczekalni. Czekamy. Pojawia
się informacja o opóźnieniu. Czekamy zerkajac z ciekawością, ile sie opóźni.
Po godzinie po planowanym odlocie pojawia się wiadomość, że dziś wcale
nie polecimy
Wychodzimy z poczekalni do strefy wolnocłowej. Tłum pasazerów (ponad 200
osób) zbiera się i debatuje co dalej. Niektórzy, co bardziej wkurzeni dzwonią
po znajomych, zeby sprawę nagłośnić i tym samym przymusić organizatora
to bardziej sprawnych działań (jesli pod koniec lipca ogladaliscie wiadomosci
a tam informacje o oczekujacych i zapomnianych na lotnisku turystach -
to bylismy my ).
Po doświadczeniach z ITAKA i przewoźnikiem z przykrością muszę stwierdzić,
że biuro podrózy informacje o opóźnieniu i przełożeniu lotu miało już rano
tego samego dnia. Mieliśmy przecież polecieć samolotem który miał przywieźć
turystów z Lanzarote a oni przecież nie przylecieli. Nie mówiąc już o ludziach
którzy poprzedniego dnia mieli udać się do Egiptu a wieczorem razem z nami
byli jeszcze na lotnisku
Ostatecznie zamiast polecieć o 17.30 około 20.00 pojechaliśmy autokarem
do hotelu NOVOTEL (na koszt przewoźnika). Na miejscu obfita kolacja i poszukiwanie
szczoteczek do zebów (bagaże zostały na lotnisku). Niektórzy przyjechali
z bagażem, walczyli o to do północy - moim zdaniem nie warto było.
Zamawiamy budzenie na 5.00
(wylot 7.00).
Recepcja dzwoni juz o 4.30
(dzieki tym z walizkami - musimy wczesniej byc na lotnisku zeby mogli znowu
nadać bagaże) na całkiem przyjemne śniadanko.
Na lotnisku już sprawnie
przechodzimy przez kolejne etapy kontroli, potem do autokaru, który zawozi
nas do samolotu.
 
Na miejscu okazuje się, że lecimy Libijskimi liniami GLOBE
JET.
. Jak zawsze i w tej sytuacji można znależć pozytywy - Kadafi raczej
nie zestrzeli swojego samolotu .
Poza tym jest duzo wiekszy niż ten którym mieliśmy polecieć. Środkowy rząd
foteli pozostał w wiekszości pusty, więc ci którzy chcieli pospać wykorzystywali
to kładąc się w poprzek na wszystkich czterech fotelach.
Zaraz po wylocie przebijamy się przez grubą warstwę chmur i lecimy w pieknym
słoneczku. Ciekawiej robi się dopiero nad Alpami. Kto mógł przywarł do
okna podziwiajac góry przebijajace cie przez morze obłoków. Dalej pogoda
sie poprawia co pozwala na podziwianie pieknych widoków szwajcarskich jezior,
Pirenejów, pól, rzek i całej reszty, którą widać z góry .
 
Podróż robi się nurząca (ponad pięć godzin lotu). Obsługa robi co może,
donosząc napoje, kanapki emitując na kilku TV (duże LCD) śmieszcze filmiki.
Jakoś przemeczylismy sie. Zbliżamy się do celu. Pod nami rozciagaja się
szerokie plaże na Fuertaventurze (wyspa sasiadujaca z Lanzarote) i potem
nasza wyspa. Z daleka widać, ze jest inna. Nie widać ani grama zieleni.
Wzgórza z powierzta wygladają jak wiadro piachu rzucone na ocean - nieregularna
pomarańczowo-zółta plama, pomarszczona górami. Miła Pani z obslugi (Polka
z Pima Charter) informuje nas ze na wyspach jest godzina 14 (się troszke
pomyliła dodajac zamiast odjac 1 godzinę) i temperatura na lotnisku wynosi
25 C. Troche mało .
 
Po wylądowaniu wysiadamy z samolotu. Jesteśmy na jedynym na wyspie lotnisku
pod miastem Arecife. Już od wyjscia bucha na nas upiornie gorace powietrze
(jakieś 40 C). Gdzie jest te 25 C o którym mówiła stewardesa? Dlaczegi
tu jest tag gorąco ? Na lotnisku które robi duże warażenie (przecież to
lokalny port a kilkukrotnie wiekszy niż najwieksze w Polsce Okecie) odbieramy
bagaże i do autokaru. Autobus, duzy i klimatyzowany już czeka, z uruchomionym
silnikiem, chłodząc wnetrze zbawienna klimatyzacją.
Wyspa
Hotel
Droga z lotniska w Arecife do Costa Tegiuse to tylko 20 min jazdy autobusem.
Na miejscu znajdujemy nasz hotelik. Tak jak wszystkie budynki w miasteczku
jest niewysoki, poza tym podzielony na trzy odrebne części z których każda
posiada własny basen. Ponieważ jest nas troje otrzymaliśmy do dyspozycji
bardzo sympatyczny apartamencik - salonik z oddzielną sypialnią, spora
łazienką i otwartą, w pełni wyposażona kuchnią. Turyści wybierajacy sie
w parach nazekali, że ich studia nie sa tak wygodne. Załaczam link do zdjeć
pokoju. Wszystko jest solidne i podoba sie, chociaż wyglada inaczej
niż na zdjeciach na stronie hotelu i reklamach ITAKI .
Tuż przy wyjściu z hotelu znajdują się dwa sklepy spożywcze, sklep z pamiatkami,
restauracja oraz Niemiecko-Brytyjska Klinika. Sklepy czynne są w dni robocze
w godzinach 9.00-13.00 i 17.00-20.00. W sobotnie popołudnia i w niedziele
sa zamknięte. Przez cały dzień oraz w soboty i niedziele otwarte są niektóre
supermarkety i sklepy z pamiątkami.
 
Posiłki
w hotelu wydawane są w jednej wspólnej sali w godzinach - śniadania 8-11.00,
kolacje 18-21.00. Do posiłków raczej nie mieliśmy zastrzeżeń. Wszystko
podawane w postaci bufetu z możliwością dużego wyboru. W opcji HB która
jest proponowana w Mansion Nazaret nie ma tylko napoji, które trzeba zamawiać
z menu restauracji.
Wieczorami
często spotykamy się z Renatą, Piotrkiem oraz ich 5-letnim Kubą - poznanymi
podczas perypetii na lotnisku w Warszawie. Ponieważ mieszkają w hotelu
Barcelo
La Galea z pełna opcią ALL INCLUSIVE raczymy się u nich wszelkimi trunkami
dostępnymi w barze .
Costa Teguise-
miasto
Po rozpakowamiu udajemy się "na miasto". Costa Teguise" to typowo letniskowa
miejscowość. Jej poczatki jako kurortu wypoczynkowego siegają roku 1977
gdy przy udziale Césara Manrique (to nazwisko bedzie padać często, gdyż
swoja działalnościa bardzo zmienił wyspę i nie sposób na kazym kroku nie
otrzeć sie o kopie jego sztuki czy miejsca, które zmienił lub stworzył)
powstał tu pierwszy ***** hotel "Gran Melia Salinas". Obecnie miejscowość
sprawia wrażenie iż składa sie wyłacznie z hoteli, barów i wypożyczalni
samochodów . Większość straganów
ulicznych - to wszystko co moża kupić i nad naszym morzem - dmuchane kółka,
tandetne zabawki itp. Zjeść - w restauracji chińskiej, teksańskiej, włoskiej
.... do koloru do wyboru.
  
Miasteczko
nie jest duże. Pomimo, że nie mieszkamy nad samym oceanem, do wody jest
blisko. Wszędzie jest blisko... Do dyspozycji są tu trzy plaże. Najwieksza,
w najbardziej reprezentacyjnej części miasta posiada szeroki brzeg i możliwośc
wypożyczenia leżaków i parasoli. Jest tu naprawde wysoka fala. We znaki
dać sie mogą również pływy. W ciagu paru minut zamiast opalać sie z dala
od wody, trzeba uciekać bo fale zalewaja kocyk .
Jest również wydzielony fragment gdzie wstep maja tylko serferzy. Mniejsza,
bardziej spokojna plaża znajduje sie na prawo od miasta. Od fal chroniona
jest skałami, które w czasie odpływu zupełnie odcinaja spokojna wodę od
oceanu. Plaża na lewo od miasta odcieta jest od oceanu dwoma kamiennymi
groblami z małym przesmykiem pomiedzy. Piaseczek wszędzie żółciutki z mała
domieszką czarnych ziarenek - doskonały do wylegiwania.
 
W ciągu dwóch pierwszych dni pobytu bardzo doskwiera temperatura. Od Afryki
wieje goracy wiatr. Zamiast oczekiwanch 20-tu kilku stopni tempeatura dochodzi
do 40-tu. Również w nocy. Trudności we śnie przysparza również jednostajny
szum palm. Wszystko momentalnie się wysusza. O ile mokre rzeczy po praniu
tego potrzebuja jednak my ciagle coś pijemy... Nie jest to tu normalna
pogoda. Na Teneryfie i Gran Canarii szleja pożary. Nam nic na sczczęście
nie zagraża - co miałoby sie tu palić? Telewizja codziennie pokazuje migawki
z efektami działania żywiołu.
 
Po dwóch dniach wiatr się uspokaja, temperatura spada i jest taka jak trzeba.
Wieczorami jednak jest nieco chłodno .

Żeby dobrze poznać wyspę najlepiej dysponować własnym autem. Wypożyczalni
jest tu mnóstwo. W pierwszej z brzega aut nie ma... W nastepnej Direct
Car mają ładne i dobrze wyposażone C3. Koszt wynajęcia na 5 dni - 120 Eu.
Niestety było tylko jedno
które wzieli znajomi. Jest jeszcze do wziecia Suzuki Jimni w wesji bez
dachu ale... nasz chłopiec lubi spać w aucie. Dach i klimatyzacja niezbędne.
Biorę w pośpiechu (zaraz mamy jechać) Corse w Autos Féber 135 EU + kaucja
50 Eu. Niezbyt mi sie podoba - cała obrysowana, jak to opisać w papierach
zeby nie było ze to ja? Niestety nie ma klimatyzacji. Awanturuje sie bo
płacę za wersję full. Druga jest z klimą. Po jednodniowej wycieczce niestety
znów wracam do wypozyczalni - to że wersja full nie ma radia ani elektrycznych
szyb - mały problem, ale ze w czasie jazdy skrzypi jakby sie miała rozsypać
- to nie jest dobrze. Facet w wypożyczalni sie krzywi ale obiecuje na jutro
trzecie auto. Tym razem jest OK. Małe Clio jest wprawdzie brudne (nie chciałem
czekać az je posprzataja) ale sprawne.
 
Rano
wybieram się na samotny spacer po mieście. Godzina 7.00. Zupełne pustki.
I nic dziwnego, zycie toczy się tu póżna nocą. Rano sie spi. Nie mniej
niektóre bary nadal były otwarte.
Taro
de Tahiche- dom Cersare Manrique
Na pierwszy wypad po wyspie wybieramy sie z Piotrkiem, Renatą i dziećmi
. Na dwa auta ruszamy do w kierunku Teguise. Plan wycieczki obejmuje przejechanie
wyspy w poprzek, po drodze ze zwiedzaniem domu Cesare Manrique pod Tahiche,
miasta Teguise oraz opodal położonego zamku sw. Barbary. Potem do La Caleta
de Famara z zachwalana w przewodnikach plaża. Jazda poczatkowo nie idzie
zbyt dobrze. Troszke sie gubimy co owocuje wjechaniem gdzieś w pustkowie,
pomiedzy pozbawione roslinności stożki wulkanów. Na szczęście nie jedziemy
odkrytym Suzuki - porywisty wiatr wszczynia prawdziwe piaskowe burze!
Po drodze pierwsze zetnięcie ze sztuką legendarnego na wyspie Cesare Manrique
- Na środku ronda olbrzymia konstrukcja z metalowych pretów, z łopatkami
obracajacymi sie na wietrze.
Wracamy. Już bez przeszkód znajdulemy cel i parkujemy, choć nie jest łatwo
znależć miejce wśród sporej ilości aut, które juz tam są. Jeszcze bilety
(po 8 EU, dzieci do 12l gratis) i zwiedzanie. Manrique stworzył swój dom
w 1968. Jest on urzeczywistnieniem marzeń artysty o życiu w sąsiedztwie
i w zgodzie z naturą. Położony na surowym polu lawy ma 1500m2 powierzchni.
Dolna kondygnacja to pięć połaczonych tunelami naturalnych "baniek" powstałych
w czasie zastygania lawy. Niektóre są połączone z górnym poziomem otworami,
przez które wpada światło oraz "wystają" drzewa z dolnego poziomu. Ciekawie
prezentuje sie również basen z bazaltowa kładką oraz przytulny ogród z
gilem stylizowanym na miejscową architekurę oraz przyjemnie zacienioną
wneką ze stołem i ławami do siedzenia.
Górna kondygnacja to połaczenie miejscowego stylu budownictwa z nowoczesną
architekturą (duże okna, otwarte przestrzenie, szerokie tarasy). Znajduje
się tu ekspozycja sztuki nowoczesnej Manrique oraz Pabla Picassa, Antonio
Tapiesa czy Jesusa Soto.
  
 
Nieodłączną częścią domu jest ogród i tarasy, zajmujace 1200m2.
 
Po domu przekształconym w 1992 r w muzeum prowadzi ściśle wytyczona droga
zwiedzania. Właściwie cały czas idziemy w szeregu z innymi turystami pomiedzy
linami ograniczajacymi mozliwosc samodzielnego przemieszczania się.
Link do planu domu
Żegnamy się z Taro de Tahiche i ruszamy dalej.
Castllo de Santa Barbara
Jadąc do Teguise zauważamy górujacy nad okolicą zamek św. Barbary.
Zbudowano go w XVIw na zboczu wygasłego wulkanu Guanapay (patrz widok z
góry na maps.google.pl).
Jest upiornie goraco. Termometr w aucie pokazuje 37 C. Wycieczka piesza
na szczyt odpada. Ale... moze da sie dojechać .
I rzeczywiście widać waska, asfaltowa droge (na jedno auto) i drogowskaz.
Jedziemy. Droga niesamowita - czasami ostre zakrety (oby nikt z przeciwka
sie nie spieszył...) i ostro pod góre. Na miejscu mały parking i kilka
aut turystów.
 
Zwiedzamy zamek, w którym znajduje się wystawa dotycząca emigracji mieszkanców
wysp za chlebem do Ameryki Środkowej i Południowej. Poza tym wystawa modeli
łodzi żaglowych. Idziemy na górę.
Z murów zamku roztaczaja sie niesamowite widoki na cała wyspę. Niestety
nieda sie tu wytrzymać zbyt długo. Gorący wiatr bardzo sie wzmógł, tak
bardzo, ze trudno wprost ustać. Dzieci trzymaja nas kurczowo - wiatr je
przewraca! Uciekamy do wnetrza.
Powoli zbieramy sie do wyjścia. Po drodze mijamy jeszcze cysternę na wodę,
do której turyści wrzucaja monety. Po tym jak nas mało nie zmiotło - nikt
nie chce wrzucic nawet centa - jeszcze przyjdzie tu wrócić i tym razem
zwieje nas Bóg wie gdzie .
Teguise
Po wizycie na zamku zagladamy jeszcze do pobliskiego Teguise. Jest to jedno
z najstarszych miast na wyspie. Załozone w 1418 r. przez stulecia było
jej stolica. Jego sława i dobrobyt przyciagały piratów, którzy wielokrotnie
je napadali i łupili. Pamiatka po najkrwawszym napadzie z roku 1596 r jest
nazwa jednej z ulic Collejon de la Sangre - ulica krwi. Świadectwem dawnej
świetności miasta sa przestronne place, brukowane uliczki oraz efektowbe
białe domy z bogato rzeźbionymi drzwiami, oknami i balkonami.
Z miejsc wartych zobaczenia
-
Kosciół Nuestra Senora de Guadelupe
- powstały w XV w. z neogotyckim wyposażeniem oraz figurka Matki Boskiej
z Gwadelupy.
-
Palacio Spinola - piekna rezydencja
wzniesiona w latach 1730-1780. Obecnie znajduje sie tu muzeum oraz oficjalna
rezydencja rzadu Wysp Kanaryjskich.
-
Klasztor San Francisco - z XV
w. gdzie chowano najznamienitszych obywateli miasta
-
Klasztor Santo Domingo z 1729
r z oryginalnym ołtarzem głównym.
Spacerujac po mieście napotykamy wielka ilośc sklepików z pamiatkami. Można
tu zanabyć rózne gadzety z diabłem z loga Parku narodowego Timanfaja (łyzeczki,
korki do butelek, naczynia, tabliczki wisiorki....), wielbładami (figurki,
zdobienie), ozdoby, naczynia, zabawki i wiele, wiele innych.
Nasi znajomi wracaja do hotelu na obiadek a my mkniemy dalej.
   
La Caleta de Famara
Miejscowość ta kusi nas zachwalaną w przewodnikach Playa de Famara, podobno
jedna z najładniejszych plaż na wyspie. Ustytuowana u stóp wysokich klifów
powstałych podczas ostaniej erupcji wulkanicznej na wyspie w 1824 r ma
prawie 3 km długości. Po meczacym i upalnym dniu byłoby pieknie wykapac
się w oceanie i skorzystać z uroków ciepłego piasku .
Na miejscu okazuje się, że palzy nie ma .
Nie wiem czy to przypływ, czy gwałtowny wiatr gnajacy spienione fale w
kierunku lądu spowodowały, że oprócz kamieni brak tu jakiegokolwiek szrszego
kawałka piasku. Tumany kurzu oraz fale powoduja, że rezygnujemy. Ponadto
nasze auto coraz bardziej skrzypi - czas wracać.
 
W
hotelu czeka na nas pyszna kolacyjka i basen. Na popołudnie wybieramy sie
jeszcze na krótka wycieczke do Arrecife. Ponieważ to pierwsze odwiedziny
miasta bładzimy krazac po przedmiesciach. Jest już tak późno, że czasu
starcza tylko na krótki spacer przy zachodzacym słońcu po wybrzeżu i...
do hotelu.
Ciekawa uwaga o komunikacji samochodowej - często na skrzyzowaniu pali
się migajace, pomarańczowe światło. To nie znaczy, że sygnalizacja nie
działa bo na przemian z pomarańczowym świeci czerwone....
Park Narodowy Timanfaya
Następnym celem podróży jest Park Narodowy Timanfaya. Montańas del Fuego
(Góry Ognia) powstały w wyniku erupcji wulkanicznych, będących jednym z
największych kataklizmów wulkanicznych w historii ludzkości - trwały 6
lat, codziennie z kraterów wylewało się 48 mln m3 lawy, a stopione skały
strzelały w powietrze, opadając na całą okolicę i do oceanu.
Tak opisał to wydarzenie proboszcz ze wsi Yaiza: "1 września 1730 roku,
między dziewiątą a dziesiątą wieczorem, nagle otworzyła się ziemia, z jej
łona wyłoniła się wielka góra, strzelająca płomieniami. I trwało to dziewiętnaście
dni. Kilka dni później z otchłani góry Timanfaya wypłynął potok lawy, początkowo
szybki jak woda, później zwolnił i płynął niby miód".
Góry stały się sercem załozonego w 1974r Parku Narodowego o powierzchni
51 km2.
Tak jak poprzedniego dnia wyruszamy na dwa samochody i kierujemy się na
Arrecife, Tias i Yaize. W drodze już z daleka widać cel naszej podrózy,
wulkany w Górach Ognia. Droga wyglada niesamowicie - brak drzew wiec widać
po horyzont jak czarna wstega z wymalowanymi, białymi pasami wije się wśród
wulkanicznych piasków. Dzisiaj również mocno wieje co skutkuje gwałtownym
podnoszeniem sie piasku i jest jak w burzy piaskowej na saharze .
 
Pierwszym punktem obowiazkowym jest Servicio de Camelo. Podróż po wulkanach
na wielbładzie - to pachnie prawdziwa egzotyka. Miejsce skad ruszaja karawany
trudno przeoczyć - znajduje się przy jedynej drodze do parku. Na sporym
parkingu tłoczy się tutaj spora ilośc autobusów i aut. Jednak z przejarzdzka
nie ma problemów - maja tu takie ilości wielbładów, ze dla kazdego starczy .
Opłata to 10 Eu za wielbłada. Pasażerowie nie przemieszczaja sie na dromaderach
tak jak prawdziwi synowie pustyni czyli w specjalnym siodle na garbie lecz
w krzesełkach. Jesli chcecie spróbować jazdy tradycyjnej polecam mały park
safari, który zlokalizowany jest wcześniej, w pobliżu stacji benzynowej.
Jedzie sie całkiem sympatycznie ale krótko (poniżej zdjecie wykonane z
góry na trase przemarszu karawany).
 
Ruszamy
dalej do punktu widokowego i Restaurante del Diablo zaprojektowanych -
jakże by inaczej - przez Cesare
Manrique. Jest on również autorem logo parku - diabła z widłami - symbolizujacego
górę Timanfaya (Ogniste Zło).
Pełnia sezonu turystycznego więc na wąskiej drodze stoimy w dłuuuugim koreczku.
Na szczęście kolejka powoli ale jednak posuwa sie naprzód i dojezdzamy
do duzego parkingu. Miejsca jest mało więc trzeba uważać. Pewien nobliwy
właściciel mercedesa nie uważał. Czym to skutkowało, widać na zdjeciach
obok.
Zwiedzanie rozpoczynamy od dopchania się do autobusu. Amatorzy pieszych
wycieczek również moga zwiedzać park tak jak lubią pod warunkiem umówienia
kilka dni wcześniej terminu z obsługa ale stadardowy sposób zwiedzania
to przejazd autokarem. Park ma do dyspozycji duże wygodne pojazdy z klimatyzacją.
Dla rodzin z dziećmi - jak znalazł (w cenie biletu wstepu).
Podróż jest niesamowita. Wąska droga wije się po pustkowiu i miedzy skałami.
Z okien niezapomniane widoki - stoki i kratety wulkanów, pola zastygłej
lawy, wielobarwne skały i wulkaniczny piach. Autokar zatrzymuje się co
jakiś czas i wówczas z tasmy odtwarzany jest komentarz w kilku jezykach. |
 |
 
 
Po zakończonym przejezdzie autokarem turystom pokazuje się
jeszcze "efekty specjalne", świadczące o niespokojnym wnętrzu wyspy: wrzucony
do zagłębienia w ziemi chrust zaczyna płonąć, a wzięcie do ręki wykopanego
żwiru jest praktycznie niemożliwe (kilka centymetrów pod ziemią jest bardzo
goracy). Ponadto bardzo widowiskowe sa również gejzery pary wyrzucanej
po wlaniu do specjalnie przygotowanych otworów wody.
Nastepna atrakcja sa mięso i ryby smażone na... wulkanicznym grillu. Zaledwie
dziesięć centymetrów pod powierzchnią zastygłej lawy temperatura sięga
140 stopni, a sześć metrów niżej - 400 stopni. Fenomen ten wciąż pozostaje
niewyjaśniony. Niektórzy wulkanolodzy twierdzą, że część rozgrzanej lawy
zatrzymała się w górnej warstwie skalnej podczas ostatnich erupcji, a w
tym miejscu stygnie ona bardzo długo. |

|
 
Tutaj rozstajemy się ze znajomymi, którzy wracaja na obiad do hotelu (all
inclusiv ma swoje wady) i jedziemy do Yaiza.
Yaiza
Miasteczko nie jest duże ale robi ogromne wrażenie dzieki temu, ze
jest bardzo zadbane. W XIX w osiedlali sie tu bogaci kupcy i po dziś dzień
niektóre domy o białych ocienionych palmami fasadach zdradzaja ślady dawnej
zamozności. Zagladamy do Kościoła Nuestra Senora de los Remedios pochodzącego
z XVIII w. Zdobia ja obrazy Sądu Ostatecznego z końca XVIII stulecia oraz
Matki Boskiej z Dzieciatkiem z 1785r. Niepowtarzalny klimat nadaje wnetrzu
barokowa dekoracja sklepienia.
Bedąc tutaj warto zajrzeć dolicznych sklepików z ceramika, haftem i innymi
wyrobami artystycznymi ulokowanymi przy głównej ulicy. Niestety bliskość
Parku Timanfaya powoduje iz ceny sa tu wyzsze niz gdzie indziej.

Yaiza
ma również najładniejsze taksówki na wyspie. W każdej miejscowoiści sa
one inaczej malowane. W Costa Teguise maja kolor biały z szarym dachem,
San Bartolome białe z czerwonym dachem a Yaiza czerwone z szarym dachem.
Podróżując po wyspie czesto je spotykaliśmy - zwracały uwagę.
Będąc w kilku tutejszych miasteczkach zauwazylismy powtarzający się motyw
w postaci rzeźby kobiety z dzbanem umiejscowionej w najbardziej eksponowanym
miejscu miasta (patrz Haria). Jaki był powód takiego zabiegu - nie udało
nam sie ustalić.
Podsumowujac - moim zdaniem Yaiza obok Teguise to jedna z najładniejszych
miejscowości na wyspie. Nie tylko przeprowadzono tu o renowacje budynków
ale zadbano całosciowo, łacznie z wysypaniem skwerków czarnym zuzlem i
wyłożeniem pomalowanych na biało kamieni.
  
 
Yaiza to również jedyna miejscowośc na wyspie w której widzieliśmy prawdziwy
trawnik. Znajduje sie on na rondzie przy wlocie do miasta od strony Arrecife.
La Geria
Bedąc na wyspie stykamy się codziennie z reklamami, fotografiami, czy choćby
pocztówkami z ciekawych miejsc. Wśród tych, które bardzo czesto sie powtarza
jes dolina La Gerii. Rrozciaga sie ona po obu stronach drogi z Ugi do Masdache
i stanowi główny obszar upraw winnych na Lanzarote. Wpisujemy okolice na
liste obowiazkową i z Yaizy kierujemy sie na droge LZ 30 na Mozage. Jadąc
autem mijamy niezliczone winnice, które wygladaja dosc nietypowo - każdy
krzak posiada własne zagłebienie z murkiem osłaniajacym przed silnymi wiatrami
z Zach. Sahary. Jest tu ich podobno ponad 10 tys (zerknijcie na zdjecie
z maps.google.it
- cała okolica usiana takimi dołkami). Uprawia się głównie dwa szczepy:
Malvasia i Moscatel. Efektem jest ok 2 mln l wina rocznie. Brak tu charakterystycznych
dla kontynentalnych winnic podpór ale w klimacie jaki jest na wyspach kanaryjskich
przyrosty winorośli są bardzo niewielkie. Dzięki temu łodygi są bardzo
krótkie i sztywne.
Zatrzymujemy się przy winnicy La Geria. Można tu nabyć wiele rodzajów
wina co też czynimi . Kosz
jednej butelki miedzy 5 (wiekszość) a 20 Eu (nieliczne). Przed zakupem
można próbować (1 Eu - mała szklaneczka) i spróbowalismy co się dało. W
Hiszpani dopuszczalna ilość alkoholu dla kierowcy to 0,5 więc mnie też
w ograniczonym zakresie było to dane. Wybralismy Malwasje słodka i półsłodka
oraz Tinto.
 

Nastepym
przystankiem jest winnica El Grifo. Tak jak w La Gerii tu również
mozna spróbować i zakupić miejscowe wina. Najsłynniejsze z nich to Blanco
Seco. Powodem dla której warto tu zajrzeć jest muzeum umieszczone w starej
bordzedze z 1775 r. zwierajace oprócz dawnych urzadzeń do produkcji i składowania
wina biblioteke z 3,5 tys. książek o winiarstwie, m.in. rekopisy z XVII
i XVIIIw.
Charakterystyczny dla winiarni symbol gryfa oraz obelisk na wjeździe zaprojektowany
został przez wszechobecnego na wyspie Cesare
Manrique.
 
Monumento al Campesino
W dalszej drodze kierujemy sie na Tiague gdzie naszym celem jest muzeum
rolnictwa. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy Monumento al Campesino,
umiejscowionym nieopodal ronda przy którym krzyżuja się drogi LZ 30 i LZ
20 (ok 1 km na północ od Mozagi). Jest to kolejna atrakcja turystyczna,
która wyspiarze zawdzieczaja Cesarowi Manrique. 15 - metrowy monument wg
jego projektu wykonał w roku 1968 Jesus Soto. Do jego konstrukcji uzyto
pospawanych, starych pojemników na wode z łodzi rybackich.
Na tyłach monumentu umiejscowiony jest kompleks budynków w których zakupić
mozna wszelkiego rodzaju pamiatki (wino, ozdoby, obrazki, ceramikę art.
spozywcze charakterystyczne dla wyspy, pocztówki, pamiatkowe plakietki
itp.) oraz zobaczyć mała wystawe etnograficzną.
Stąd kretymi schodami można zejśc w podziemia. Wąski tunel wykuty w skale
doprowadzi nas do ogromnej restauracji. Pomimo szczytu sezonu i pory obiadowej
jest tu pusto.
Museo Agricola El Patio - Tiagua
Do Muzeum nie jest łatwo trafić. Załozono je bowiem na autentycznej farmie
zlokalizowanej przy jednej z bocznych uliczek miasteczka. Jej poczatki
siegaja 1845 r. Wówczas to grupa zubozałych wieśniaków zaczeła na tym terenie
uprawiać ziemię. Sto lat później byla to już największa i najlepiej utrzymana
posiadłośc na wyspie. W 1994 r wiekowe już budynki przekształcono w muzeum.
 
W altance, która spełnia rolę kasy biletowej wita nas sympatyczna pani
ubrana w lokalny strój. Pozbywamy sie drobnej sumy w Euro i zwiedzamy.
Ekspozycja jest bardzo ciekawa. Oprócz dobrze zachowanych wiatraków w tradycyjnie
urządzonych wnetrzach można zobaczyć stroje ludowe, narzędzia rolnicze,
warsztat tkacki, wyroby plecionkarskie a także zbiór starych fotografii.
Do odwiedzenia zaprasza również winiarnia .
Naszą uwage zwraca zagroda z kurczakami, kozami i wielbładem. Podczas pobytu
na wyspie nigdzie nie widzielismy zwierzat gospodarskich, nawet psów (wyjatek
to koty - panoszyły sie wszędzie). Nic dziwnego - nie biegaja po okolicy
bo cóż by miały tu robić - wszczedzie jest tak sucho, że brak czegokolwiek
co mozna by skubnać.
  
 
Przy
okazji opisu muzeum warto wspomnieć o sposobie uprawy roli, z którym mielismy
okazje spotkać sie juz przy okazji przejazdu przez doline La Geria. Przy
200 mm opadów rocznie rolnictwo nie powinno tu się w ogóle rozwijać, tak
przynajmniej głoszą podręczniki. Mimo to tutejsi rolnicy z powodzeniem
hodują cebulę, pomidory, ziemniaki i winorośla także opuncje i bataty (słodkie
ziemniaki), które zbiera się tutaj trzy razy w roku. Najważniejszą rolę
odgrywa tu lawa wulkaniczna. Delikatna gleba magmowa ma dużą zdolność wchłaniania
rosy, która podczas porannego parowania przejmowana jest przez rośliny.
Aby skromnych gleb nie rozwiał wiatr wiejący stale nad wyspą, rolnicy umieszczają
uprawy w głębokich nieckach i otaczają je murami ochronnymi. Typowym krajobrazem
ziem uprawnych są okręgi, półokręgi i czworokąty murków ochronnych na ciemnej,
magmowej ziemi.
Pora wracać. W hotelu jak
codzień czeka kolacja. Poza tym po tak owocnym w doznania dniu czas popławić
sie w chłodnym błękicie basenu .
Jardin de Cactus
Nastepny dzień to wyprawa do Jardin de Cactus. Ogrody, które nas interesują
polozone są na przedmieściach miasta Guatiza. Ich autorem jest... bez niespodzianki
Cesare
Manrique.
Wyjeżdzamy juz o 9.00. Na miejscu jesteśmy już trzydzieści minut później.
Niestety ze zwiedzania nici - czynne od 10.00. Daje nam to przyczynek do
małego spaceru po okolicy. Cała okolica to jedna wielka plantacja kaktusów.
Sa to opuncje figowe uprawiane zarówno dla owoców ale przede wszystkim
jako pokarm dla koszenili - rodzaj wszy sprowadzonych na Lanzarote z Meksyku.
Ich larwy dostarczają kwasu karminowego, którym barwi się nici drogich
tkanin, używa do wyrobu farb i kosmetyków (np. szminek), a także dodaje
do... campari (za turystyka.gazeta.pl).
Karmin stał sie głównym produktem eksportowym wysp po załamaniu sie produkcji
wina XVII i XVIII w. Do dziś archipelag jest jednym z głównych jego producentów. |
|
 
Jardin
de Cactus niesposób przeoczyć - tuż przy drodze, w poblizu wejścia stoi
ogromny, metalowy kaktus - dzieło oczywiście Cesare
Manrique. Ogród podkresla kaktusowośc całej
okolicy. Załozono go w latach 1987-1992 w ogromnym wyrobisku powstałym
jeszcze w XIX w. w wyniku wydobywania przez okoliczna ludnośc popiołu wulkanicznego
do użyźniania pól. Całość przypomina trochę nasze ogrody - pieknie
wybrukowane uliczki z oczkami wodnymi w których pływaja złote rybki - tylko
zamiast drzewek i krzaczków blisko 10 000 kaktusów w 1420 odmianach.
Nad wszystkim góruje wiatrak, do którego można wejść i zobaczyć wszystkie
mechanizmy, które powinny w nim się znajdować. |
 |
 
 
  
Kaktusy,
kaktusy i jeszcze raz kaktusy
Manrique
nie omieszkał uatrakcyjnić ogrodu swoimi wizjami. Nieodmiennie zainteresowanie
turystów budzi oznaczenie toalet mieszczacej sie tu restauracji (patrz
zdjecia poniżej).
  
Jameos del Agua
Jedziemy tarsą LZ1 na Orzolę rozgladajac się za kolejnymi punktami wycieczki
Jameos del Agua i Cueva de los Verdes. Nadmorska równina, która sie przemieszczamy
rózni sie od wczesniej widzianych okolic Teguise czy Yaiza. Tam pola lawy,
czarne i dziewicze pozostały do dziś. Tutaj porosniete sa suchą roslinnością
(nie radzę szukać drogi "na skróty" wsród krzaczków - twarde i ostre).
Po drodze kolejne dzieło Cesare Manrique - nowoczesna rzeźba umieszczona
na rondzie. Około 3 km za Punta de Las Mujeres skrzyzowanie a przy nim
drogowskaz - na prawo Jameos na lewo Cueva. Bierzemy kurs na Jameos del
Agua.
Jest to kolejna atrakcja Lanzarotre, którą wyspiarze zawdzieczaja Cesare
Manrique. Przekształcił on naturale pieczary uformowane w lawie w zespół
obiektów o przeznaczeniu rozrywkowym. Wiodące w dół schody prowadzą do
podziemnej restauracji, a dalej do olbrzymiej, długiej na 62, szerokiej
na 19 i wysokiej na 21m pieczary. Znajduje sie tu połaczone z oceanem słone
jezioro, którego poziom wody podnosi sie i opada w zależności od pływów.
Idąc pieczara w górę wychodzi sie na rodzaj ogromnej niecki w skale, na
której dnie znajduje się duży, o nierególarnym kształcie basen - Jameo
Grande. Stad, kretymi schodami mozna przejśc w góre do sklepów z pamiatkami
i małego muzeum wulkanologicznego.
Co ciekawe Jameos del Agua trzy razy w tygodniu przekształca się w nocny
klub i dyskotekę.
 

Jak widać na załaczonym zdjeciu chuligani nożykiem wycinaja swoje wyznania
nie tylko na ławkach czy drzewach. Kaktus tez im sie nie oprze .
Cueva de los Verdes
Niestety, nie zwiedzilismy jaskiń. Widząc kolejke do wejscia ciagnaca sie
dłuuuugim ogonkiem - odpusciliśmy. Szkoda ale jesteśmy tu dla przyjemności,
nie musimy koniecznie być wszedzie.
Załaczam opis jaskiń za przewodnik.onet.pl
"Cueva de los Verdes, ziejąca otchłań długości kilometra jest najbardziej
widowiskowym fragmentem prawie ośmiokilometrowego tunelu ukształtowanego
z lawy i będącego pamiątką wybuchu wulkanu przed 5 tys. lat. Gdy lawa płynęła
w kierunku morza, drążąc głęboką bruzdę (więcej niż 6 km tunelu znajduje
się obecnie powyżej poziomu morza, dalsze 1,5 km pod powierzchnią wody),
zewnętrzne warstwy ochładzały się i zastygały, tworząc sklepienie, pod
którym roztopiona skała płynęła aż do zakończenia erupcji.
Wycieczka z przewodnikiem obejmuje dwie sale, górną i dolną. Strop jest
pokryty tworami, które wyglądają jak stalaktyty. W rzeczywistości woda
nie przenika do jaskini. Dziwne spiczaste wyrostki powstawały tam, gdzie
bąbelki powietrza i lawy były wyrzucane do góry przez gazy. Po uderzeniu
w sklepienie i zetknięciu z powietrzem pękały i kapały z powrotem do strumienia
lawy, zastygając.
Pomimo nazwy, jaskinia nie ma nic wspólnego z kolorem zielonym. Po prostu
jakieś 200 lat temu była własnością rodziny pasterzy o nazwisku Verde.
Setki lat temu służyła miejscowej ludności jako schronienie w trakcie pirackich
napadów na wyspę. Znaleziono w niej dowody obecności uciekinierów kości,
narzędzia i ceramikę.
Osoby cierpiące na bóle krzyża, które nie mogą się schylać, powinny starannie
rozważyć decyzję o zwiedzaniu jaskini. Podobnym przeciwwskazaniem byłaby
klaustrofobia, łatwiej natomiast pogodzić się z towarzyszącą wycieczce
muzyką New Age."
Orzola
W jednym z naszych aut kończy się paliwo, więc zaglądajac na mape zastanawiamy
się gdzie je zatankować. Wybór pada na Orzolę. Jest to najbardziej na północ
wysunieta wioska rybacka z której kursują motorówki na pobliską wysepkę
La Graciosa a takze łodzie rybackie na Montafia Clara i Alegranze. Sama
miejscowośc wyglada nieszczególnie - raczej zaniedbane domki przy bardzo
waskich ulicach. Niestety stacji nie ma. Orzola zachwalana jest ze wzgledu
na znakomite restauracje ulokowane przy nabrzeżnej promenadzie. Jest za
wcześnie na obiad więc nie sprawdzamy tego doświadczalnie. Nasze Panie
zainteresował natomiast stragan z ozdobami w porcie. Sympatyczna sprzedawczyni
czekając na kupujących wykonuje swoje precjoza na miejscu.
 
Bodega-Tasca Los Almacenes - Ye
Zmierzamy do Mirador del Rio. Pogode mamy nieszczególną, może pózniej się
wypogodzi? W poblizu miasteczka Ye spotykamy drogowskaz do miejsowej bodegi.
Jej winnice ulokowane są na zboczach Volcán de la Corona. Tak jak we wczesniej
spotkanych winicach w dolinie La Geri można tu kupić wino ale nie tylko.
Właściciel proponuje również róże likiery na bazie kaktusa, orzeszków palmowych,
sery. Zanabywamy kilka butelek, w tym wspomniane likiery. Co ciekawe -
butelki sa tu korkowena ale nie lakowane czy zgrzewane ozdobna folia. Winnica
jest mała i zapewne nastawiona na lokalny rynek. Właściciel jest tak miły,
że czestuje "czym chata bogata" za "zupełne gratis" .
POLECAMY.
 
Mirador del Rio
Po wizycie w winiarni droga prowadzi nas do Mirador del Rio. Na
miejscu spory parking i fatalna pogoda. Co za pech. Jesteśmy na najbardziej
znanym punkcie widokowym wyspy a spoza chmur ledwo widać brzegi pobliskiej
wyspy La Graciosa. Własciwie warto zwiedzić Mirador del Rio dla jego własnych
uroków. Punkt widokowy wszechobecny na wyspie Cesare
Manrique zaaranżował w miejscu gdzie już istniała platforma wykuta
w urwistej skale (479 m nad oceanem). Pierwotnie słuzyła ona jako stanowisko
artyleryjskie zbudowane w 1898 r. podczas wojny Hiszpani ze Stanami Zjednoczonymi
o Kube. Manrique postawił na niej dwa półokrągłe budyneczki o obłych, pobielonych
wnętrzach i wielkich niczym kinowe ekrany oknach. Kręte schodki prowadzą
na taras z widokiem na ocean i pobliski archipelag Chinijo, który dziś
ledwie widać . Wobec braku
widoków punkt widokowy omijamy podziwiając to co da sie zobaczyć z drogi
na Harie.
 
Haria
Zachęceni pozytywnymi opiniami o mieście nie omieszkaliśmy do niego zajrzeć.
Na miejscu rozczarowanie. Miasto nie jest nawet w połowie tak ładne i zadbane
jak Yaiza czy Teguise. Robimy nawet dwie rundy autem po mieście bo mamy
nadzieje, że gdzieś jest to ładne centrum opisywane w przewodnikach. Właściwie
oprócz przyjemnie ocienonego drzewami Plaza Leon y Castillo przy którym
stoja zabytkowe, odrestaurowane w latach 80-tych i 90-tych domy i Plaza
dle la Constitucion reszta przedstawia się raczej nieciekawie. Niezbyt
zadbane domy i waskie, pozbawione chodników drogi.
Korzystamy z pobytu w mieście i zaopatrujemy się w benzyne. W tej cześci
wyspy nie jest to łatwe.
  
 
Przy wyjeździe w miasta spotykamy niecodzienny widok - czarne, wysypane
żużlem pole na którym jednak coś rośnie ! Obfitość kukurydzy przywodzi
na myśl dowcip o Polaku powracajacym z ZSRR i opowiadającym ,że zboże tam
jak słupy telegraficzne. Tak wysokie? Nie, tak żadko .
Mirador de Haria
Z Harii kierujemy się na Teguise. Droga przepiekna, chociaż w pewnym momencie
bardzo kreta. Po przejechaniu serpentyn - nagroda - punkt widokowy Mirador
de Haria. Znajduje się tu duzy parking (wczesniej nie ma sie gdzie zatrzymać)
oraz restauracja. Kontemplujemy widoki na zmianę. Nasz syn spi, ktos musi
zostac w aucie.
 

Farma wiatrowa
Następną ciekawostka spotkana
po drodze jest farma wiatrowa. Parkujemy tu chwile kontemplując widoki.
Widać stad Castillo de Santa Barbara.

W
drodze jeszcze ciekawostka - pod ARRECIFE wrak zatopionego statku przy
brzegu. Lokalizacja na maps.google.es
I to na tyle w dniu dzisiejszym
Rancho Texas Lanzarote
Dziś
pora na zachodnia część wyspy. Kierujemy się na Puerto del Carmen. W drodze
drogowskaz na Rancho Texas. Zaciekawieni zjezdzamy i zatrzymujemy się na
duzym parkingu. Bilety to koszt 14Eu dorośli i 9 Eu dzieci. W środku nie
spodziewajcie sie parku etnograficznego, to raczej duzy park zabaw i atrakcji
dla dzieci. Sporo zwierzatek, wiekszość jednak ma mało wspólnego z Texasem.
Ale dzieciom się podoba.
 
 
Atrakcją parku są pokazy - ptaków i fok. Trzeba jednak pamietać o stawieniu
się punktualnie na pokaz - po rozpoczeciu nowe osoby nie sa juz wpuszczane.
Załapaliśmy się częściowo na ptasie show (stalismy za szlabanem - przyszliśmy
pare minut za późno). Tresowane drapieżniki na hasło dane przez tresera
rzucały się na przynete - w powietrzu, na ziemi, pomiedzy widzami. Bardzo
efektownie. Szkoda mi tylko było tych ptaków, które przywiazane do rurek
bezradnie trzepotały się i próbowały wyrwać .
Nasz syn dla którego była cała ta atrakcja wolał bawić się samochodzikiem.
  
O wiele ciekawsze było pływanie kajakiem po sztucznym jeziorku kanałkami
i pod wodospadem. Potem płukanie złota, szaleńcze biegi po wozach traperów
i lody.
Podsumowując - jeśli znudziła się wam już wyspa a dzieci mają ochote na
odmiane - Rancho Texas to dobre wyjście. Dla na osób, które przyjezdzaja
tylko na tydzień jest mnóstwo innych atrakcji, nie mówiąc o sporej cenie
którą za wizyte na rancho trzeba zapłacić.
Puerto del Carmen
Nastepny punkt wycieczki to Puerto del Carmen. Ta stara rybacka wioska
w ostatnich latach stała się głównym kurortem wyspy. Przemykamy naszym
małym Clio po waskich, stromych, czesto jednokierunkowych uliczkach. Nasz
maluch zasnął więc ze wspólnego zwiedzania nici. Na mały spacerek wybieram
się sam.
Stara część miasteczka, bardzo urokliwa, w wiekszości jest już zajeta pod
hoteliki i pensjonaty. Do prawdziewj plazy stąd jednak daleko... Wszedzie
skały. W pobliskim porcie chronionym mierzeją łódeczki rybaków i jachty.
 
W porcie również wesołe miasteczko i wielka ilość restauracji. W godzinach
popołudniowych jednak jest tu pusto. Miejscowi do 17-tej mają sieste a
turyści jesli nie mocza sie w wodzie to tak jak my poznaja uroki wyspy.
Podczas jednej z późniejszych wycieczek trafiliśmy do wschodniej czesci
miasteczka. To tutaj właśnie połozone sa plaże, które podobno należą do
najładniejszych na wyspie. Piaseczek bardzo przyjemny tylko jest go za
dużo . Może to kwestia odpływu,
jednak plaza jest tu tak szeroka, ze do wody jest chyba ze 100m. I nie
ma tłoku. Co ciekawe - to tu zawracają samoloty pasażerskie podchodząc
do lądowania w pobliskim Arrecife.
 
El Golfo
Po dosyć długiej drodze w poprzek całej wyspy docieramy do El Golfo.
Jest to krater wulkanu z unikalnym w skali całej wyspy zbiornikiem wodnym,
wytworzonym w czasie wulkanicznych wybuchów w XVIII wieku. Ściany krateru
z biegiem czasu częściowo wchłonięte przez Ocean Atlantycki od strony wyspy
pozostały nienaruszone. Algi zamieszkujące jeziorko, nadają mu niepowtarzalny,
intensywnie zielony kolor. Woda w jeziorze jest pochodzenia oceanicznego,
intensywne jej odparowywanie spowodowało, ze jest ona mocno zasolona, prawdopodobnie
bardziej niż woda w Morzu Martwym. W ostatnich dwudziestu latach powierzchnia
jeziora zmniejszyła się prawie o połowę wskutek intensywnego procesu parowania.
Jadąc w kierunku miasteczka Casas de El Golfo zatrzymujemy się w pobliżu
ścieżki widokowej. Stad w kierunku wulkanu prowadzi krótka, dobrze wytyczona
trasa. Na końcu drogi przepiekny widok na czarna plaże i wspomniane wyżej
intensywnie zielone jezioro. Przy ścieżce spotkac można miejscowych, sprzedających
ozdoby z tutejszej czarnej skały wulkanicznej oraz zielonkawego oliwinu.
 
 
Na
poniżej położonej plazy wypatrzyłem rybaków pracowicie wyładowujących skrzynki
z połowem. Zapewne wkrótce trafią na talerze w pobliskim Casas de El Golfo.
Aby zejśc na samą plaze trzeba pojechać w drugi kraniec wulkanu (widoczna
na zdjeciu, wijąca sie po zboczu droga jest zamknieta - widocznie moga
używać jej tylko rybacy). Tak też czynimy. Parkujemy auto i udajemy sie
na spacer po czarnym piachu z widokiem na pobliskie miasteczko.
Los Hervideros
Jadąc w kierunku na Salinas de Janubio zagladamy jeszcze do Los Hervideros.
Znajdujemy tu olbrzymie jaskinie ulokowane w urwistym brzegu, w które wdzieraja
się spienione fale oceanu. Od "hervir" gotować, kotłować pochodzi nazwa
tego miejsca. Jaskinie są efektem zderzenia strumieni lawy z woda podczas
erupcji wulkanów.
Jak wszedzie i tutaj jest wygodny dojazd i duży parking na którym - stoiska
z pamiatkami.
Salinas de Janubio
Kilka kilometrów za Los Hevideros powinniśmy znaleźć ciagle używaną, wykorzystujacą
tradycyjne metody pozyskiwania soli Salinas de Janubio. Droga wiedzie brzegiem
morza by nagle skrecić omijając zatokę w której znajdują się solanki. Zatrzymujemy
się na małym parkingu i spacerkiem udajemy się do poletek na których w
tradycyjny sposób, poprzez odparowywanie uzyskuje się sól. Tutejsza salina
uważana jest za najwiekszą w całym archipelagu. Pozyskuje sie tu około
2000 ton soli rocznie. Większą jej część kupują tak jak niegdyś rybacy.
W oddali rysują się resztki wiatraków, które dawniej pompowały słona wodę
do odparowania. Obecnie zniszczone i niepotrzebne bo zastąpione przez pompy
elektryczne.
 
Femes
Pora wracać do domu. wybieramy drogę przez Femes, gdzie z wysokości około
pięciuset metrów nad poziomem morza genialnie widać położona w dole pobliską
Playa Blanca z niezwykle ukształtowanymi skałami i (wyjątkowo jak na Lanzarote)
białymi plażami El Papagayo. Warto zatrzymać się na małym parkingu przy
miejscowym kościółku by widoki te kontemplować. Niestety nisko położone
słońce nie pozwala na wykonanie zdjeć. Koścółek przy którym parkujemy powstał
w 1773 r na miejscu najstarszej na wyspie światyni - katedry San Marcial
de Rubicon, zniszconej przez angielskich piratów w XVI w. |
 |
Wracamy do domu na kolacyjkę. Dzisiaj oprócz wielu innych smakołyków smażone
kalmary w cieście
Puerto Calero
Dziś korzystamy z uroków życia. Ograniczamy wyjazdy żeby popływać w morzu,
pospacerować, pomoczyć w basenie. Jedyny planowany wyjazd to Puerto Calero
i wycieczka łodzia podwodną. Nasz rejs zaczyna się o 16.00. Przy wieździe
do miasteczka wita nas rzeźba przedstawiajaca żeglarzy. I nic dziwego.
Miejscowość składa się z jednej alejki z restauracjami i z portu. No jeszcze
jest tu dużo luksusowych hoteli...
Bilet na rejs kupilismy dzień wcześniej. Chcieliśmy płynąć już wówczas
ale nie było wolnych miejsc. Dostajemy karte pokładową i ogladamy krótki
filmik z zasadami bezpieczeństwa na łodzi. Potem spacer na keje i do włazu.
Siadamy na okrągłych fotelikach. 
UWAGA - nie wolno zmieniać miejsc - łódka może mieć problemy z pływalnością
jeśli wszyscy rzucą się do okien po jednej stronie. Przy kazdym foteliku
jest monitorek wyświetlajacy obraz z zewnatrz. Dzięki temu widzimy, że
z portu holuje nas zwykła motorówka. Potem zanurzenie i już jesteśmy pod
wodą. Za oknem ryby, których pojawia sie coraz więcej. Tajemnica się wyjaśnia
- z łodzi wysypywana jest karma... Z tego powodu warto siadać bliżej dziobu
- tam jest ich najwiecej. Organizatorzy przygotowali dla nas kilka niespodzianek.
Pierwsza to nurek, który uganiał sie za dużą płaszczką. Odnosimy wrażenie,
że sa w zmowie . Łódka laduje
na dnie i można wreszcie można spacerować. Korzystając z rozdawanych przed
rejsem ulotek można bawić się w rozpoznawanie gatunków ryb i innych żyjatek.
Potem ruszamy ogladać nieliczne wraki zlokalizowane w poblizu portu. I
to wszystko. Ciekawe doświadczenie, okolice portu w Puerto Calero są może
interesujace ale jakby inaczej sobie to wyobrażalismy.
 
 
 
Po rejsie spacerujemy jeszcze po porcie. Mamy coś dobrego dla ryb które
tu w dużej ilości pływają. Naprawde duże sztuki ! A jak kotłuje się woda
gdy walczą o kawałek bułki.
 
Arrecife
Ostatnia miejscowość w której jesteśmy przed wyjazdem to Arrecife. Jest
to największe miasto na wyspie (30 tys mieszkańców). Jednak dzięki Cesare
Manrique, który wpłynął na władze Lanzarote - ustawowo zabronione jest
tu wznoszenie budynków wyższych aniżeli dwupiętrowe. Jeden jedyny piętnastopiętrowy
hotel wybudowano, gdy artysta na rok opuścił wyspę.
Z interesujących miejsc:
-
warto zajrzeć do XVIII-wiecznego
zamku San Jose, w którym swą siedzibę ma Muzeum Współczesnej Sztuki Międzynarodowej.
Tu też mieści się jedna z najlepszych restauracji na wyspie, której wnętrze
zaprojektował Manrique. Bar obity jest czarną skórą, sporo tu ciekawych,
nowoczesnych rzeźb. Warte uwagi są nawet wykute w ogrodowej grocie toalety.
-
Castilio de San Gabriel - połozony
na małej wysepce do której prowadzi długi zwodzony Puente de las Bolas
(Most Piłek). W obecnej formie jest dziełem włoskiego inzyniera Leonardo
Toriniego, który kierował jego przebudową po zniszczeniu przez piratów
w 1586 r. Obecnie mieści się tu muzeum Archeologiczne i Etnograficzne.
Z ciekawostek - można tu zobaczyć figurkę czarodzieja El Brujo, która posłuzyła
Cesare Manrique za pierwowzur loga Parku Narodowego Timanfaya.
-
Casa de los Arroyos - rezydencja
z 1739 r w której obecnie mieści się Centro Cientifico Curtural ze stała
ekspozycją poświęconą wybitnemu fizykowi Blas Cabrera Felipe.
-
Iglesia de San Gines - kosciół
poświęcony patronowi miasta. Ukończony 1665 r., trójnawowy, nakryty drewnianym
stropem.
 
 
Miło jest zwiedzać miasto o ile jednak uda się zaparkować. Dwa razy przejachaliśmy
nadmorskim bulwarem i nic. Znależliśmy miejsce w bramie nieczynnej fabryki
na poczatku bulwaru. Tutaj też miejscowi artyści na fabrycznym murze na
malują graffiti.
WYJAZD
Port Lotniczy Arrcecife
-
o porcie na - wikipedii
-
jak to wyglada z góry na - maps.google.es
Pora sie pakować. Ostatniego dnia pobytu musimy do 12.00 zdać pokoje, wrzucić
bagaze do przechowalni i czekać do wieczora na lot. Rano przed 9-ta zdaje
autko. Chłopak, który się ze mną użerał odebrał dokumenty i kluczyki, zwrócił
banknot 50Eu który miał przypiety zszywaczem do dokumentów auta i ... już.
Na moje pytanie czy nie zobaczy samochodu, wyszedł, zobaczył i ... nawet
nie podszedł. Nic dziwnego, że maja tak poniszczone wozy.
Nasze walizki w wyniku zakupów na wyspie (tylko wina i likierów - 9 butelek )
+ inne drobiazgi spowodowały konieczność powiekszenia walizek (jak dobrze
ze maja ten magiczny suwaczek ).
Teoretycznie przepisy nie pozwalaja na takie ilości "pamiatek". Przepisy
celne za www.tui.pl :
Dozwolony wwóz towarów
wolnych od cła do Polski:
-
Wyroby tytoniowe - 250 papierosów
lub 50 cygar, lub 250 g tytoniu, lub każdy z tych towarów w odpowiednich
proporcjach.
-
Alkohol i napoje alkoholowe
- 1 litr wysoko procentowego alkoholu powyżej 22% obj. lub 2 litry wyrobów
winiarskich i 5 litrów piwa.
-
Rzeczy zwyczajowo traktowanych
jako upominki do wartości całkowitej 175 E (osoby powyżej 18. roku życia)
w tym wyrobów spirytusowych oraz napojów alkoholowych innych niż wyroby
winiarskie i piwo nie więcej niż 1 l, piwa nie więcej niż 2 l, wyrobów
tytoniowych nie więcej niż 100 sztuk papierosów albo nie więcej niż 25
sztuk cygar, albo do 100 g tytoniu; do 90 E (osoby poniżej 18. roku życia)
z pominięciem napojów alkoholowych oraz wyrobów tytoniowych.
Na szczescie nie jest to rygorystycznie przestrzegane. O 10.00 jesteśmy
już zwarci i gotowi. Potem telefon od znajomych i już wiemy ze dziś nigdzie
nie lecimy. No fajnie - mozemy leciec jutro rano, kolacje i pokój funduje
biuro podróży ale gdybym wiedział wcześniej nie oddawałbym auta .
A mogliśmy jeszcze zajrzeć do Playa Blanca i na podobno najładniejsza na
wyspie plaże Papagayo. Właściwie mogliśmy to przewidzieć - dokładnie tak
samo wracali turyści z Lanzarote w zeszłym tygodniu. Odlecieli opóżnionym
jeden dzień samolotem, którym przylecieliśmy.
Rozpakowujemy walizki i udajemy sie do miasteczka korzystać z ostatniego
dnia słońca, wody, ciepłego wiatru od Afryki.

Rano znów pakowanie walizek. Spacerek do autobusu i za chwile lotnisko.
Po nadaniu bagażu mamy mnóstwo czasu do odlotu. Razem ze znajomymi zajmujemy
sobie czas - Panowie z dziećmi przy oknach obserujemy ciagle startujące
i ladujące samoloty - Panie sklepy w strefie wolnocłowej .
Lot Arrecife - Warszawa
Do samolotu pakujemy sie planowo - tym razem już do Boeniga lini Prima
Charter. Obsługa bardzo miła. Na poczatek krótki kurs zasad bezpieczeństwa.
Teraz nie jest to filmik na 52" plazmach tylko stewardzi "na żywca" pokazują
co i jak włożyć. No cóż, samolocik którym lecimy jest dużo mniejszy niż
libjski. Można to odczuć chociażby przez fakt, że miejsca są numerowane
i jest ich akurat tyle co pasażerów. Podczas lotu, gdy nasz maluch zasnął
było nam ciasno. Rozmiar samolotu czuć również w czasie lotu. Co jakiś
czas musimy zapinać pasy ze wzgledu na turbulencje, które w dużej maszynie
nie były odczuwalne.
 
Lot
jak poprzednio - bardzo ciekawy. Tym razem nawet ciekawszy ponieważ lecimy
niżej i jest ładna pogoda. Pozwala to na podziwiane wybrzeża Afryki, Pirenejów,
Alp z najwyższym szczytem Mont Blanc i Szwajcarskimi jeziorami. Dolatujemy
do Polski - pod nami kończy się ładna pogoda i lecimy nad morzem chmur.
Po planowej 5.5 godzinie jesteśmy
już na Okeciu. UWAGA - tym razem korzystamy z nowego terminala (nastepnego
dnia został zamkniety - niespełniał przepisów PPoz). Jeszcze
taksówka zamówiona przez telefon i już za chwile bedziemy w domu
  
Podsumowanie
Wyspa jest niesamowita. Jej wulkaniczny krajobraz jest unikalny, jeśli
znajdziecie trochę czasu na zwiedzenie i wycieczkę do miejsc położonych
z dala od trzech głównych kurortów, będziecie przyjemnie zaskoczeni surowym
i kontrowersyjnym, a jednak niewątpliwym pięknem tutejszych krajobrazów.
Pobyt 7-dniowy jest za krótki
Dla tych, którzy chcieliby zostać tu dłużej możliwy jest turnus łaczony
- 7 dni atrakcje Lanzarote, 7 dni Fuerteventura z jej niesamowitymi plażami.
Dla wszystkich, którzy chcieliby
zobaczyć jeszcze coś więcej niż wyżej przedstawiony opis - filmiki z www.youtube.com
1 2
3
|