Wyprawa SORRENTO
sierpień 2006
tekst i zdjecia I.Rek
Zapraszam do zapoznania się z moich
wrażeń z podróży na półwysep sorentyński, na która wybrały się dwie rodziny
z dzieciakami w wieku 3-6 lat.
Trasa przejazdu:
Warszawa - Pszczyna
Pszczyna - Payerbach
Payerbach - Pisa
Pisa
- St. Agata
na miejscu
- Sorrento
- Positano
- Amalfi
- Pompeje
- Capri
- St. Agata - okolica
Powrót
St.Agata - Barberino
Barberino - Payerbach
Payerbach - Warszawa
termin -
15-29.08.2006
transport - auta
noclegi - po
drodze jak popadnie,
na miejscu - domek rezerwacja Interhome
historia,
lokalizacja i opis ciekawych miejsc - w odnośnikach,
podpisy do
zdjęć wyświetlaja
się po "najechaniu" kursorem myszki na fotkę).
Warszawa
15. sierpien
2006 - pierwszy dzień wymarzonej wyprawy. Pakujemy się w auta - dwie rodzinki
z dzieciakami i w drogę. Jest 6 rano - Warszawa. Pędzimy luźna jeszcze
o tej porze trasa łazienkowska. I tutaj poraz pierwszy przydaja się krótkofalówki.
Przed wyjazdem mieliśmy dylemat - kupić 2 sztuki? Jakie? Te słabe - nie
bedzie zasiegu i z rozmów nici. Porzadne 5W sa nielegalne. Mozna je dostać
ale moga byc problemy. Radio CB? Na jeden wyjazd - nieee. W końcu pozyczamy
dwie stare stacje 0,5W i... jest niezle. Przydaja się zaraz po kilku kilometrach.
Napominam brata zeby tak nie pedził, 120 w miescie mimo ze to przelotówka
to dużo. Zaraz za nastepnym wiaduktem misie z suszarkami, ale my juz zwolniliśmy...
Jedziemy na
7 dni do St. Agata na półwyspie Sorentyńskim. W drodze zamierzamy spedzić
nastepne 7 dni. Dziwne? Nie do końca. Dzięki temu pokonywane odcinki są
krótsze i jest troche wiecej czasu na zobaczenie czegos po drodze. A jeszcze
maluchy lepiej zniosa krótsze odcinki jazdy.
Pszczyna
Pszczyna
- historia
Pszczyna
- lokalizacja
Pszczyna
- kamera internetowa
Rozbijamy
wyjazd tam na cztery etapy. Pierwszy przystanek Pszczyna. Zaczynamy od
zobaczenia zapory i Zbiornika Łatka znajdujacego się na północ od miasta.
Przyjemny spacerek i widać ładna panorame pobliskich gór - jednak zasłaniaja
ja drzewa. Zchodzimy z zapory do pobliskiego lasu. Z błogiego zadowolenia
wyrywa nas strażnik, wyskakujacy z krzaków i kategorycznie domagajacy się
opuszczenia zamknietego podobno terenu. Współczuje mu. Siedział biedak
cały dzień w budce bez toalety. Zaszył się na chwilke za potrzeba a tu
turyści psia jego... stresuja go :-)
 
Dojeżdzamy
do Pszczyny. Ciekawe miasteczko a jego najwieksza zaleta jest wielkość.
Po zatrzymaniu się w okolicach centrum wszedzie mozna dojść piechota w
- nie przesadzajac - 5 minut. Jako zapalony pstrykacz jestem zawiedziony.
Największy atrybut miasta Zamek Pszyński - w remoncie (opis
i historia). Na szczescie tylko elewacja. Zwiedzamy wnętrza. W zamku
urzadzone jest muzeum wnętrz pałacowych. Szczęśliwym zrzadzenie losu z
zawieruchy II wojny światowej ocalało ponad 80% wystroju. Na podstawie
przekazanej przez rodzinę ksiażat Hochberg von Pless dokumentacji fotograficznej
odtworzono wnętrza magnackiej rezydencji z przełomu XIX i XX wieku, w tym
apartamenty cesarza niemiec Wilhelma II, który wraz ze swoim sztabem przebywał
w zamku w czasie I wojny światowej w latach 1914-1917.
"Cysorz to
mial klawe zycie" :-) Przepiękne.  Ciekawie
jest przygladać sie luksusom ze schyłku XIX w. W zamku rezydował Jego Cesarska
Mość a do mycia w łazience miał tylko miskę i dzbanek z woda (no nie tyko
- byla tez łazienka kapielowa z wanna).
Widzac ściany
wyłożone trofeami mysliwskimi troche mi szkoda tych setek saren i jeleni
wyrżnietych w imie przyjemności CK mieszkańców pałacu.
Ukratkiem
robię zdjecia. Niestety - zgubiło mnie zaufanie do pastikowego pieniadza.
Mam tylko troche złotówek (akurat na bilety), euro na wyjazd i karte Visa
a za fotografowanie tez sobie licza (wiecej niż za wejscie całej naszej
rodzinki). Chetnie zapłace ale przeciez nie wróce na miasto zeby szukać
bankomatu! (Żona sie krzywi a dzieciaki już nudza). Miasto chwali się,
że muzeum w zamku "zalicza się do grupy najczęściej odwiedzanych muzeów-rezydencji
w Polsce". Szkoda, że nie szarpneli sie z tej okazji na terminal do
kart.
Ze względu na dzieciaki chcemy obejrzec
skansen. Przykra niespodzianka - czynny do 12 !? Decydujemy się na spacer
po parku pałacowym. Ładnie zaprojektowany i z rozmachem, tylko trochę zaniedbany.
A potem nocleg
w hotelu PTTK. Były areszt śledczy proponuje pokoje z łazienkami w
niewygorowanych cenach. I ten klimat: budynek z czerwonej cegły, pokoje
z połaczonych starych cel więziennych (nasz składał się z trzech, widać
po kolebkowym suficie i wnękach po starych dzwiach). Ciasnawo kiedys tu
było
:-)
Rano, skoro
świt w drogę. Na granicy przepuszczaja nas nawet nie zagladajac w paszporty
i pedzimy dalej. Kupujemy winiety na czeskie autostrady. Okazuje się, że
zupełnie niepotrzebnie zaopatrywaliśmy się w korony. Handlarz tuz przy
granicy bardzo niechetnie przyjmuje ojczysta walute, wolałby złotówki i
dodatkowy zarobek na wymianie. Po drodze bardzo przydaja sie krótkofalówki.
Można pogadać i uzgodnić awaryjne zatrzymanie czy trase bez konieczności
dawania znaków światłami czy klaksonem. Przydaja się az za bardzo. Nieznajac
sprzętu ustawiłem aktywowanie nadawania głosem. Załoga z drugiego auta
na zywo odsłuchiwała nasze wygłupy i skubańce nic nie powiedzieli ze maja
taka atrakcje :-/
Payerbach
Payerbach
- położenie
Nocleg
u Witolda Burcharda
Dojerzdzamy
do Payerbachu. Pogoda świetna. Zamiast cieszyć się jednak z uroków tej
podalpejskiej miejscowości ruszam na poszukiwania... nocnika. Gdzieś nam
sie po drodze zapodział. Muszę kupić coś w pobliskim miasteczku. W Gloggnitz
obchodzę wszysko, co może oferować tron dla mojego małego króla. Moj niemiecki
juz zardzewial od nieuzywania. Pytam o kinder klozett (nocnik to
das
Nachttopf
- teraz już wiem :). Mimo wszystko dogaduję się i udało mi
sie nawet jeden znaleźć... dla Barbi. Jednym słowem tutejszy interes nocnikowy
leży. Zatrzymujemy się u Witolda Burcharda. Miły człowiek i stara sie pomóc
ale nawet on nie zdawał sobie sprawy ze tutaj tego towaru brak. Nie ma
juz małych dzieci.
Witold
ma duży dom tuż nad rzeka i wynajmuje w nim pokoje. Jest bardzo sympatycznie,
polecam. Standard może nie *****
ale
po przygodach w miasteczku doceniam mozliwośc dogadania się w najbliższym
mi z jezyków. Wito lubi pogadać z goścmi szczególnie gdy przyjeżdzaja z
Polski. Opowiadał jak tu trafił uciekajac z jedna walizka w stanie wojennym.
Jak musiał sobie radzic w obcym kraju, bez znajomości języka i pieniędzy.
Polak potrafi więc i on dał sobie radę, zapuścił korzenie, jedenak za Polska
tęsknił. Podobno na starym moscie na przejsciu granicznym w Cieszynie słychać
było kiedy jest już się w Polsce. Przejeżdzajace auto stukotało na połaczeniach.
Po 7 była już ojczyzna. Wito odwiedzajac kraj już w lepszych czasach liczył,
kiedy wreszcie...
Zwiedzamy
miasteczko. Jest bardzo sympatyczne, w
wiekszości stara zabudowa pamietajaca jeszcze XIXw. Pobliska rzeka bardzo
czysta i bardzo rwaca. Tuż przy zabytkowym wiadukcie, przy którym mieszkamy
- stary wagon kolejki elektrycznej. Na zamieszczonej w oknie kartce właściciel
zaprasza na otwarcie knajpki w pociagu. Tylko data ... Mit o niemieckiej
solidności legł w gruzach - to było kilka dni temu a remoncik jeszcz trwa.
Siadamy wieczorem
w ogrodzie Wita. Potok cicho szumi, trawka sie zieleni, austriacki bier
powoli spływa do szklanek. Jest miło. Czuć bliskość Alp. Jest dosc chłodno
a mamy sierpień.
Autostrada
Autostrady
austriackie na www.autostrady.pl
i
wikipedii
oraz niemieckojezycznej members.a1.net
włoskie na www.autostrady.pl
i włoskiej www.autostrade.it/
Rano,
skoro świt ruszamy w drogę. Pogoda fatalna. Ciagle pada. podczas kilku
naszych poprzednich wyjazdów tez równo padało. Zaczynamy wierzyć w zła
passę i pecha. A może nastepnym razem Egipt? To sie Arabowie uciesza jak
im sprowadzimy deszcz :-). Po drodze do granicy remonty. Jedyny plus, że
nie ma korków ani bramek opłat - wystarczyła jedna winietka kupiona jeszcze
na granicy w Cieszynie. Przekraczamy granice Włoska o czym swiadczy duza
tablica z Italia w kole z gwiadami na niebieskim tle oraz bramki poboru
kwitow na platna autostrade.
Bardzo
widać różnicę między nawierzchnia drog w obu krajach. Włoskie wykonane
z nowej, specjalnej masy, maja ta zalete że woda wsiaka w pory asfaltu
i wypływa bokiem. Różnica polega na tym, że pomimo ulewy jedzie się sucha
droga a np w Austri - w
chmurze wody wyrzucanej przez koła innych aut (tak jest w każdym razie
na A2 na Graz i Villach).
Za Alpami pogoda bardzo sie poprawia.
Jazda znakomita do pierwszej bramki poboru opłat za Wenecja. Potem znowu
gładko w kierunku Florencji .Niestety dzieciaki nie znosza najlepiej dużych
prędkości i co jakiś czas trzeba sie zatrzymać zeby je przewietrzyć. Minusem
takiej jazdy jest również brak mozliwosci zrobienia postoju w ciekawych
miejscach po drodze. Wielokrotnie mijamy fantastyczne miejscowości i chciałoby
się zatrzymać i przespacerować chociaż - ale trzeba pedzić. Z drugiej strony
lepiej spokojnie obejrzeć jedno mjejsce na końcu trasy niż wszystko oglądnać
byle jak. Ponadto zeby zobaczyc wszystko - na to nie wystarczy dwa tygodnie.
I drogi lokalne sa duzo wolniejsze. Próbowaliśmy kiedys takimi jechac i
zrezygnowalismy pokonujac 50km w godzine.
Dużym plusem tutejszych autostrad
jest sposób poboru opłat - bramki umieszczone sa dopiero na zjazdach, dzieki
czemu mozna jechać cały dzień bez zwalniania. Najwiekszym minusem, poza
cena - słabe oznakowanie. Dużych tablic z ilościa kilometrów do miast po
drodze właściwie niema. Sa malutkie tuz przed miejscowościa. Same zjazdy
oznaczone dobrze ale zbliżając sie trzeba się ostro orientować, zeby nie
przegapic właściwego. Nawigacja lub pilot na siedzeniu obok z mapa - koniecznie
potrzebne.
Pomimo opinni iz Włosi jezdza szybko
i niebezpiecznie da się zauważyć, że wiekszośc nie przekracza dozwolonej
predkosci. Może z tego powodu ich drogi sa najbezpieczniejsze w Europie?
(Ponad tydzień bez wypadku śmiertelnego - rekord). W trasie jesli widać
bardzo szybkie auta to zwykle Niemcy (na ich autostradach ogranieczenie
predkosci do 130km/h jest ZALECANE a nie konieczne).
I ciekawostka - pierwsza autostrada
na świecie powstała właśnie we Włoszech (łaczyla Mediolan z Verase).
Pisa
Pisa - historia
Pisa
- położenie
Po
drodze zastanawiamy się nad miejscem postoju. Florencja to piękne miasto,
ale trzeba sie liczyć z tym, że utkniemy w korkach. Zanim znajdziemy hotel
zrobi sie późno i ze zwiedzania nici. Trochę dalej jest Pisa - dużo mniejsza
i przez to łatwiejsza do spenetrowania. Decyzja zapadła. Dojezdzamy do
miasta. Jest sosta więc nie ma ruchu. Spokojnie parkujemy i idziemy zwiedzać.
Zblizamy sie do centrum, juz widać mury obronne ale za nim do nich dotrzemy
- morze straganów, straganików i handlarzy. Wiekszośc to dłubiacy w nosie
ciemnoskórzy synowie Afryki, oparci leniwie o swoje stragany. Właściwie
z zewnatrz nie widać murów tylko stoiska. Przedzieramy
się przez tłum i giniemy w rzece ludzi. Za murem - zaskoczenie - ile tu
miejsca. Piazza del Duomo (plac katedralny), znany również jako Piazza
dei Miracoli (plac cudów) to jeden wielki, zadbany trawnik. Znajduja się
tu najważniejsze monumenty Pisy: galeria w północnej części Camposanto
(święte pole), Cappella del Pozzo, baptisterum, znajdujace się przed katedra
S. Maria Assunta i Krzywa Wieża. Wszędzie multum ludzi. I policjanci systematycznie
przepędzajacy ludzi z trawy w alejki. Chwila... i ludzie znów rozkładaja
sie na zielonym, lub masowo podpieraja krzywa wieże do fotografii. Własciwie
oprócz obejrzenia wszystkiego z zewnatrz nie ma sensu próbować gdziekolwiek
wejść.  Wszędzie
dłuuuuuuugie kolejki (na Krzywej Wieży z oczywistych powodów jednocześnie
moze przebywać tylko 40 osób).
Wyjazd rodzinny
ma swoje ograniczenia. Wszystko musi byc uporzadkowane i na czas, również
posiłki. Szukamy jakiejs fajnej knajpki. Wszędzie tłok. I jest jedna na
uboczu - całkiem lużna. Zostajemy i zamawiamy - oczywiscie dania włoskie.
Ojczyzna pizzy jak bacie kocham... najgorszy placek jaki udalo sie nam
zamówić w zyciu. Moze dlatego tu tak lużno? A swoja droga nie ma co wymagać
- pizza w tradycji włoskiej to danie śmieć - z tym co akurat zbywało w
domach biedoty. U nas w kraju - o to inna sprawa - ekskluzywna, śródziemnomorska
potrawa (polecam pizze Hokus Pokus w barze pod ta sama nazwa w Białymstoku
- rewelacja).

Wieczorek
sie zbiża, szukamy hotelu. Wszędzie tablice z nazwami ale my sieroty niczego
nie mozemy znaleźć. Po długich poszukiwaniach bierzemy pierwszy z brzegu
My
Hotels Galilei ***** -
raz sie zyje. Duzy,
przestronny, podwójny apartament. Zeby ktos jeszcze powiedział jak wyłaczyć
klime, niby sierpień ale wieczorem chłodno + klima = bardzo chłodno (a
do przykrycia tylko prześcieradełko). Jedziemy na miasto na zakupy. Godzina
21, podobno zycie towarzyskie w Itali ożywa wieczorem. Nie w Pisie. Tu
wszystko juz zamkniete. Tak samo było w zeszłym roku w Diana Marina (okolice
Genui). Wieczorem jesli zdażylismy przed 20 dobiec do jakiegos lokalu to
mogliśmy ewentualnie wyzebrać ciastko przed zamknieciem. Nici z posiadówek
i kolacji.

Śniadania
podaja tu od 6.00. Przychodzimy punktualnie. Kucharz zapewne juz nas nienawidzi.
Oczywiście standardowe dodatki takie jak płatki, jogurty, pieczywo juz
sa ale na dania ciepłe trzeba poczekać.
Sorrento - pierwsze spotkanie
Sorrento
- kamera internetowa
Sorrento
- historia
Sorrento
- położenie
 Bez
wiekszych przygód docieramy do Neapolu a stamtad kierujemy sie na Półwysep
Sorentyński. Wszedzie super widoki, pedzimy jednak do st. Agata
zeby zdazyć odebrac klucze w lokalnym biurze Interhome. Jest wcześnie,
zostajemy więc w Sorrento i na obiad. Trzeba jeszcze wykupić śmieszny,
kolorowy kwit opłaty parkingowej (duża, kolorowa kartka ze zdjeciem i polami
do zdrapywania 1g=1EU). Siadamy przy stoliku w przepieknie połozonym lokalu:
na tarasie na szycie skarpy, z widokiem na Wezuwiusz, Neapol i stromy,
skalisty brzeg. Z błogiego stanu zadowolenia wyrywa nas kelner. Bardzo
przeprasza ale kucharz ma przerwę, zapewne obiadowa do 18-tej. Moga nam
podać wyłacznie napoje. Nie czekamy, głodny Polak to zły Polak więc szukamy
jakiejs jadłodajni. Wszędzie podobnie - pozamykane. Wreszcie jest mały
sklep spożywczy, w którym właścicel również gotuje. Rezygnujemy, ale nie
znajdujemy nic innego więc przepraszamy się z lokalem i zasiadamy w plastikowych
fotelikach na zewnatrz, w ogródku. Menu jest bardzo krótkie ale smakowite.
Sant`Agata
Sant`Agata
- strona miasta
Jedziemy
do St. Agata. Mamy szczegółowa mapę całego półwyspu, drukowana ze strony
michelina na domowej drukarce i pracowicie sklejonej (dzieło mojego brata)
z zaznaczonymi ciekawymi miejscami, wypatrzonymi na zdjeciach satelitarnych.
Pomimo to bładzimy ale ze tu wszedzie jest blisko - nie ma obawy, zdarzymy.
Droga jest zabójcza. Składa się z samych zakretów a gdzieniegdzie trafia
sie sflustrowany miejscowy i wyprzedza slimaczacych się polacco. Zatrzymujemy
się w Marciano i rozgladamy za znakami. Wypatrzył nas miejscowy Polak,
starszy pan i pomaga w zorientowaniu sie co i jak. Opowiada, że przyjechał
tu do pracy i zasuwa na budowie. W ciekawym miejscu ma prace bo widoki
i klimat nieziemski ale nie zazdroszcze. Widać, że cięzko pracuje i odmawia
sobie, żeby naskładać dla rodziny w kraju.
Jesteśmy w St. Agata. Do naszego
domku pilotuje nas młody chłopak na skuterze. W pewnym momencie zatrzymuje
sie i pokazuje zjazd na boczna drogę. PIANO, PIANO mówi i jedzie w tym
kierunku. Przez radio brat pyta nas - co to znaczy? Po chwili słysze, że
juz wie. Ja też. Przed nami waska dróżka po zboczu - tak mniej więcej na
1 auto + 10 cm zapasu. Z
jednej strony jest wysoka ściana tarasu a z drugiej skarpa i jeszcze drzewa
oliwkowe na skraju. Zatrzymuję się żeby złozyć lusterka. Pooowoooluutku
dojezdzamy na mały parking wśród oliwek. Zbieramy graty i idziemy za przewodnikiem.
Po chwili domek i znów pełne zaskoczenie. Bajeczny widok na morze, przed
domkiem kawałek ślicznego, wykoszonego i soczystego trawnika, domek nowiutki,
z zaluzjami i siatkami na komary, pełne wyposażenie w lodówke, pralke,
kuchnie. Ogólnie bardzo super - łacznie z niska ceną. Jedna wada - brak
klimatyzacji. Jeśli będzie goraco, trudno tu bedzie wytrzymać. Na razie
pogoda super i nie za ciepło. Właściwie tak jak latem u nas, w dzień ciepło
- wieczorem dosyć chłodnawo i komary rabia aż miło. Wychodzimy jeszcze
na spacer. Przedmieścia więc oprócz kilku domów i dospodarstw nic niema.
Positano
Positano
- kamera internetowa
Positano
- historia
Positano
- położenie
 
Rano
śniadanko, pakujemy sie już do jednego auta (6 osób - troche ciasno ale
nie bedziemy jeździć szybko) i w drogę. Pędzimy z zawrotna szybkoscia 40-60
km/h. Wiecej sie nie da z powodu zakretów i bajecznych widoków z okien.
Co chwila zatrzymujemy sie, żeby cyknac zdjatko. Dojezdzamy do szosy nadmorskiej.
Jest w miarę szeroko, gdzieniegdzie zatoczki dla turystów ale wszędzie
pełno ludzi. Niektóre dodatkowo zajete przez stragany. Sama droga bajecznie
przyklejona do stromej ściany. Dojezdzamy do miasta. Nauczony doświadczeniem
z Sorrento zatrzymuje się na pierwszym wolnym miejscu do parkowania. Trzeba
wykupić kwit w automacie identycznym do tych w centrum Warszawy.
I na plaze. Idziemy schodami w dół, idziemy... idziemy... idzemy... a morza
jak nie ma tak nie ma. Idę
przodem i widzę wychodzace z malutkiego pensionatu dwie kobiety z
obsługi. Niestety nie potrafimy sie dogadać. Bardzo chca pomóc, ale zrezygnowany
stwierdzam, że niedogadamy sie, chyba, że po polsku. "A dlaczego nie po
polsku?" - słysze. Pełen szok. Okazuje się, że to słowaczki na saksach.
Dobrze idziemy, tylko to jeszcze kawałek. Już na miejscu wybieramy plazę
publiczna (czytaj darmowa) Nie jest bardzo goraco wiec obejdziemy się bez
stolikia, parasolki itp. Tuż przy plaży łodzie rybaków, zakryte pokrowcami
i punkt pomocy medycznej dla tych, którym zaszkodzi słońce. Jak wszędzie
i tu placza sie czarnoskorzy handlarze. Woda cieplutka i czysta. Niestety
do chodzenia konieczne i niezbędne sa klapki z dwóch powodów:
1 - stopy bardzo bola od łażenia
po kamieniach,
2 - kamienie bardzo się rozgrzewaja.
 
Zbliza sie godzina 15 wiec rozgladamy
sie za jedzonkiem. Wszystko pozamykane. Bar na plazy również, tylko z zaplecza
słychać i czuć, że cos gotuja - DLA SIEBIE. Klniemy na czym swiat stoi
takie podejscie do interesów i turystów. Trzeba wracać - schodziliśmy bardzo
długo, ile bedziem wchodzić z dziećmi? Postanawiam, że sam pójdę po auto
i przyjadę po wszystkich na dół. Nie można zabładzić. Przez miasto tak
naprawdę biegnie tylko dwie drogi jednokierunkowe - do Amalfi i z Amalfi.
Reszta to schody w górę lub w dół.
  
Jedziemy do domku obiadek zrobic
sobie we własnym zakresie. Po drodze mijamy nieczynne bez wyjatku bary
i restaurecje.
Pompeje
Pompeje
- historia i zabytki
Pompeje
- lokalizacja
 Zastanawiamy
się czy będziemy na siłach obejrzeć to starożytne, słynne miasto. Kilkugodzinny
spacer w upale - tego nie wytrzymaja dzieciaki. Ale być tutaj i nie obejrzeć
Pompei? Pakujemy sie do auta i jedziemy. Pogoda tego dnia nienajlepsza
ale to dobrze - będzie chłodniej. Oczywiście droga na Pompeje tak oznakowana,
ze musielismy się zgubić. Dzięki temu obejrzelismy centrum miasteczka Castellamare.
Korki i ciasnota niemiłosierne. Przejezdzalismy obok portu i nie było jak
sie zatrzymać zeby tam zajrzeć. Sama droga do Pompei i miasto Nowe Pompeje
szkaradne. Dojezdzamy
na miejsce i szukamy parkingu. Nie
ma z tym problemu. Na drodze co chwila stoja naganiacze i zapraszaja. Jedziemy
dalej i znajdujemy miejsce bardzo blisko, tuż przy wejsciu na teren muzeum.
Jeszcze kolejeczka po bilety i już jesteśmy w środku.
Pompeje - tyle się o nich czytało,
widziało i słyszało, że chce sie to wszystko zobaczyć już tak z bliska.
Wchodzimy Bramš Stabia. Zwiedzanie zaczymamy od koszar Gladiatorów i Teatru.
Potem Spacerkiem Via Stabiana do Term i dalej Forum, Bazyliki, Światyń
Jowisza i Apollina. W miedzy czasie pada ale akurat wtedy korzystaliśmy
z baru na terenie miasta. Nareszcie można coś zjeść i pomimo południowej
pory nie ma sosty! Nasz chłopczyk zasypia i przenosimy go do wózka. Niestety
rodzice z dziećmi nie maja łatwego zycia. Kółka wózka utykaja pomiedzy
głazami z których zbudowana jest droga. Powoli brniemy dalej. Zagłębione
ulice plus głazy do przechodzenia na druga stronę sugeruja co działo sie
z nieczystościami na codzień i jak tu musiało jechać z nocników wypróźnianych
na ulice. Na kamieniach głebokie slady po kołach wozów. Przechodzimy dalej
do Bramy Herkulańskiej, Nekropoli i Willi Misteriów. Czujemy niedosyt.
Bylismy na terenie miasta dosyc długo a tak niewiele zobaczylismy. Szczerze
powiedziawszy jesli ktoś chciałby obejrzeć dokładnie miasto powinien przeznaczyć
na to cały dzień. Dla nas to raczej jak mily spacer.
 
 
 
 
Wracamy
w kierunku domu. Zatrzynujemy się jeszcze po drodze na plazy. Wypogodziło
się i jest goraco. Przyjemnie bedzie popływać. Plaża publiczna zaraz za
Castellamare wyróżnia się wyjatkowym zaśmieceniem i bardzo drobnymi kamykami,
właściwie piaskiem co jest tu nietypowe. Na miejscu powtarza się historia
z Positano. Podchodzi do nas czlowiek i zawziecie cos tłumaczy po włosku.
Ja no capisco i wcale nie chcac z nim rozmawiać odpowiadam po polsku. Na
co tenże dawaj po rosyjsku. Znowu brat słowianin. Parasole sa płatne -
2 euro. Ok - płace, mówie jak w naszym jezyku mówi się na parasol. Odchodzac
słysze jak Włoch przy kasie powarza sobie obce słówko.
Tuż przed Sorrento problem - kapeć
w tylnym kole. Zakładamy zapas i rozgladamy sie za wulkanizatorem. Znajdujemy
punkt Motogumo na stacji paliw w samym centrum miasta. Nawet dobrze oznaczony.
Standard obsługi identyczny jak w kraju. I ku mojemu zdziwieniu cena również
- 5EU. W miedzyczasie nasze kochane panie zwiedzaja pobliskie stoiska,
co przynosi efekt w postaci miejscowej specjalności - likierów.
Capri
Capri
- historia i opis
Capri
- lokalizacja
Capri
- wspomnienia z podrózy naszych rodaków
Przygotowujac
się do wyjazdu umieściliśmy wyspę jako żelazny punkt programu wycieczki.
Dziś pora się z nia zmierzyć. Wyruszamy wcześnie rano samochodem do Sorrento.
W mieście jak zwykle nie ma gdzie auta wcisnac wiec zjezdzamy do samego
portu. Wyruszamy z Marina Piccolo z którego wychodza promy i wodoloty do
innych miejscowości w Zatoce Napolitańskiej. Na dole ciekawostka - parking
w jaskini. Nie za tanio ale po podzieleniu na dwie rodziny da sie znieść. Obsługa
zabiera kluczyki i sami wjezdzaja autem. To nawet lepiej. Tyle sie tu napatrzyłem
na porysowane tutejsze auta, ze mam satysfakcje ze żaden miejscowy narwaniec
nie bedzie sie próbował zmieścić. Kolejka do kas - kupujemy biletto passaegeri
w liniach Marittime Partenopee. Koszt 12EU dorosli i 7,5 EU dzieci w jedna
stronę. I juz biegniemy do wodolotu. W środku bardzo przyjemnie. Wiekszość
ludzi, dla widoków próbuje ulokować sie na górnym pokładzie. My idziemy
od razu na dolny. Jest wygodniejszy (miękkie kanapy wokół stolików). Ruszamy.
Niesamowicie szybkie sa te maszyny. Płyniemy wzdłuż bardzo wysokiego, skalnego
klifu. Na klifach, jak na całym tutejszym wybrzeżu co jakiś czas baszty.
Dopływamy do portu.
 
W porcie rozgardiasz i tłumy ludzi.
Organizujemy mała naradę wojenna. Do wyboru mamy wiele ciekawych miejsc:
Lazurowa
Grota |
|
Najbardziej znana,przyciagajaca
na Capri juz od XIXw niezliczone rzesze turystów |
Kartuzja
San Giacomo |
|
Klasztor zbudowany w XIVw, |
Villa
Jovis |
|
Ruiny jednej z 12 willi posięconych
bostwom olimpu, zbudowanych przez Cesarza Tyberiusza. Najbardziej okazała
i bogata z nich, położona na szczycie Monte Tiberio. |
Villa
"Damecuta" |
|
Jedna z największych willi wybudowanych
przez Tyberiusza, rozciagajaca się po nabrzeżu morskim Gradola, obejmujaca
również Lazurowa Grotę w której urzadzono światynię poświęcona nimfom |
Kościół
i Pustelnia
Santa
Maria di Cetrella |
|
Połozone na zboczu Gory Solaro
- wzmiankowane juz w 1400 r a rozbudowane w XVII wieku (dobudowano zakrystię
i dzwonnicę). |
Tragara |
|
Najbardziej znana promenada na
wyspie: droga wypełniona wieloma wspaniałymi willami i zakończona tarasem
widokowym, który wychyla się rozległa panorama na południowe zbocze wyspy
i Marinę Piccola |
Faraglioni |
|
Formacje skalne wypiętrzajace się
z morza w pobliżu ladu. Przez erozyjna działalność wody i wiatru maja ostre
kształty. Najbardziej znane sa skały znajdujace się w pobliżu Capri, przy
wejściu do Marina Piccola |
Matermania |
|
Pagórkowatym obszar między Monte
Tuoro i Tiberio, na zboczu wschodnim wyspy Capri znany z Grotta di Matermania
gdzie skonstruowana została światynia poświęcona nimfom, podczas pierwszej
epoki imperium rzymskiego i dedykowana Mater Magna ("Grande Madre") lub
też Cibele, bogini płodności |
Migliera |
|
Miejsce widokowe polozone na południowo-zachodnim
krańcu wyspy |
Pada
decyzja - zaczynamy od Lazurowej Groty - reszta, jak się da. Dostać sie
tam mozna na trzy sposoby. Najtaniej - autobusem (2,5 EU osoba, dzieci
gratis), wygodnie - taksówka (100 EU!!!), szybko - łodzia z portu ale kolejka
po bilety baaaardzo długa (6-9 EU osoba). Wybieramy autobus. Trzeba dosyć
długo czekać więc zaczynam negocjacje z taksowkarzem. Cena jest sztywna
i dodatkowo okazuje sie, ze moze nas zawieźc tylko do Anacapri. Eeee...
Ustawiamy się grzecznie w kolejce na stanowisku. Prodstawia sie autokar
- poprostu maleńki. Widziałem już miniaturowe śmieciarki, ciężarówki, smarty
w roli wozów policyjnych i niczemu sie nie dziwię - to wszytsko musi sie
zmieścić w tutejszych waskich uliczkach.
Zagadujemy miejscowych jak dojechać do Groty. Jest przesiadka w Anacapri.
Autobus dosyc szybko wspina się po serpentynach przyklejonych do stromej
skały. Z okien niesamowite widoki. Za Anacapri droga robi sie naprawde
waska. W niektórych miejscach miałbym obawy jadac swoja osobówka a kierowcy
autobusow muszą sie tam minać. Czasami i oni nie daja rady i musza ustepować
sobie drogi. Końcowy przystanek ulokowany jest na samej skarpie. Schodami
w dół można dostać się do groty. Ustawiamy się w kolejce. Czekamy, czekamy,
czekamy... Kolejka właściwie sie nie rusza! Okazuje się, że właściciele
łodzi biora turystów przede wszystkim od kolegów z łodzi przypływajacych
z portu. Daja im zarobić bo czekajac robiliby mniej kursów. A MY! W pewnym
momencie ktoś sie opamietał i kolejka gwałtownie się zmniejsza. Bite 2
godziny czekania, mamy nadzieje ze bedzie warto.
 
Pakujemy
sie do łódki. Zabieraja nas najpierw do kasy (4,00EU osoba + 4,10 łódka).
Obok widzę pływaka - kolega pewnie tak się zniecierpliwił, że wpław zwiedza
grote. Tak też mozna a na pewno jest szybciej. Wreście wpływamy. Karza
sie bardzo pochylić bo wejscie ciasne. Od czasu do czasu przychodzi tez
duża fala i ci co wówczas wpływaja lub wypływaja maja pecha - zalewa cała
łódkę razem z pasażerami skulonymi na dnie. W środku cała tafla wody promieniuje
błekitem. Zakreceni wioslarze wydzieraja sie w niebogłosy a pogłos jeszcze
wzmacnia ich popisy. Jedno kółko i... już. Grota jest piekna. Przyznam
szczerze, że liczyłem jednak na dłuzsza trase. Cała radość z wycieczki
psuło równiez wspomnienie kolejki.
Wracamy
na góre, autobus z przesiadka i juz jesteśmy w Capri, tym razem w centrum.
Chodzimy waskimi uliczkami, wzdłuż ogródków restauracyjek i wystaw ekskluzywnych
sklepów dla turystów. Stad mozna podobno w 30 min dojśc do Villi Jowis,
albo Belvedere del Cannone skad widać wystajace z wody skały Faraglioni,
albo do Arco Naturale - malowniczej formacji skalnej, która mozna podziwiać
ze specjalnie w tym celu wykonanych tarasów a po krótkim spacerze dotrzeć
do Grotta di Matermania, albo...
Wszystko innym razem. Dla rodziny
z dziećmi to i tak był meczacy dzień. Spacerujemy po mieście. Mijamy odgrodzone
murami oraz przepięknymi bramami wille tutejszych mieszkańców. Przy każdym
wejściu wmurowane kafelki z malowanym numerem willi oraz obrazkiem - skaliste
góry wynurzajšce się z wód otaczajšcych wyspę, mapę Capri itp. Nawet nazwy
ulic sa malowane na kafelkach.
Centrum miasteczka to niewielki i ciasny rynek zastawiony licznymi stolikami
z pobliskich kawiarni. Szukamy restauracji. O swieta naiwności! Tu również
króluje sosta. Jedyne co można kupić to ciastka i lody. Schodami św. Franciszka
przemieszczamy sie do portu. Tam dzieciaki moga do woli nabiegac sie na
plazy. Woda chyba jeszcze bardziej czysta i błekitna niż gdzie indziej.
Wracamy do Sorrento. Na promie przeciskam
sie wśród turystów szukajac dobrych ujęc. I niespodzianka - chyba co druga
rodzina z Polski. W kazym razie jezyk nasz ojczysty na promie słychać bardzo.
Wracamy do domu. Obiadek zrobimy
sobie na miejscu. Na Włochów nie ma co liczyć, zanim sie wyspia bedzie
już 19-ta.
Kiedyś tu jeszcze wrócimy...
Amalfi
Amalfi
- kamera internetowa
Amalfi
- historia
Amalfi
- lokalizacja
 
Kolejny dzień przed nami. W planach
Amalfi - najstarsza z czterech (wśród których znajdowała sie jeszcze Pisa,
Genua i Wenecja) republik nadmorskich Włoch. Wybieramy się droga, która
jechaliśmy juz do Positano. Pomimo, ze już widzieliśmy te trasę jeszcze
raz urzeka swoim pieknem. Szosa cały czas biegnie przyklejona do stromego
klifu. Gdzieniegdzie mijamy strome zejscia do prywatnych, skalistych plaż.
Na miejscu pomny doświadczeń z Positano tym razem zjezdam do samego portu.
Jest parking na którym zatrzymuja sie autobusy a dla aut osobowych miejsca
pod blasanym daszkiem. Zadaszenie nie chroni jednak od deszczu czy słońca.
Co jakiś czas słychać jak uderzaja w nie spadajace kamienie. Piekna
pogoda sprzyja plazowaniu. Jak zwykle rezygnujemy z lasu parasolek i szukamy
miejsca w części bezpłatnej. I jak zwykle woda cieplutka i czysta.
Po szaleństwach w wodzie czas na
zwiedzanie. Jedna z najciekawszych budowli w miasteczku jest wznoszaca
się u szczytów schodów katedra. Uwieńczeniem wielkolorowej fasady kościoła
jest kopuła z glazurowych kafelków. Brazowe drzwi kościoła pochodza z Konstantynopola
i datuje się je na rok 1066. W kościele sa przechowywane relikwia - ciało
świętego Andrzeja pochowane w krypcie. Najciekwasza częścia budowli to
krużganki klasztoru Chiostro del Paradiso o wyraźnym arabskim klimacie,
z białymi łukami.
Po przykrych doswiadczeniach na
Capri mamy dosc wszelkich grot więc rezygnujemy z Groty Szmaragdowej ukrytej
w zatoce Conca dei Marini. W Amalfi warto jeszcze zajrzec do klasztoru
kapucynów z XIIIw oraz Doliny Młynów gdzie wzdłuż doliny del Chiarito obejrzeć
można wiele zabytkowych hut żelaza, papierni, cegielni, fabryczek ceramiki
i młynów.
  
 Spacerujemy
po mieście. Niektóre boczne uliczki tak waskie i zabudowane, że właściwie
to rodzaj tuneli z właczonym cały czas oświetleniem w posadzkach. Tak jak
wszędzie tutaj również wielka ilość ozdobnej ceramiki wmurowanej w sciany.
Sa to zarówno nr domów jak i sceny z historii miasta czy kapliczki. Po
godzinie 12 życie miasta zamiera. Zamykane sa wszystkie sklepy i
restauracje wiec jak zwykle nie ma co liczyć na tutejsza kuchnię. Powoli
przemieszczamy sie do auta i pora do domu. W drodze zatrzymujemy się przy
makiecie miniaturowego miasteczka pracowicie wkomponowanego w skalna zatoczkę.
 
Sorrento - spotkanie drugie
Sorrento
- kamera internetowa
Sorrento
- historia
Sorrento
- położenie
Postanawiamy
zwiedzić miasto. Pierwsze z nim spotkanie przebiegło w niesympatycznej
atmosferze rozczarowania wszechobecna sostą. Jednak wkrotce wyjazd - warto
zaopatrzec sie w miejscowe specyfiki. Region słynie przecież z przepysznych
likierów, które mielismy juz okazje próbować. Na początek trudna sztuka
parkowania. Białe linie oznacza parkowanie bezpłatne, niebieska płacimy
za postój, żółta linia-miejsca zarezerwowane. Trzeba się sporo najeździć.
Jeszcze zdrapywanka na kwicie opłaty i udajemy się do centrum, składającego
się z wielkiej ilości małych i waskich uliczek. Wszędzie ciasno od stoisk
i mini ogródków restauracji. Na jednym z małych placów - niespodzianka.
Mnóstwo wstążek i podwieszonych obrazków. Jakieś świeto religijne? Nie
to złota 11 Włoch - nowe bozyszcza kraju.
Slepy z likierami w róznych postaciach
na co drugim stoisku. Oprócz tego cała masa tradycyjnych makaronów, które
również laduja na dno naszych plecaków. Jak wszedzie tak i tu dużo ceramiki
w postaci kolorowych płytek naklejonych na ściany. Także stoiska z kolorowymi
wyrobami dla turystów. Zainteresowały mnie obrazki z miejscowymi pejzarzami.
Niestety cena powala z nóg 500EU
  
 
 Czas
na odwiedzenie plaży. Sorento, pomimo że jest miejscowością letniskową
ma tylko dwie małe plaże przyczepione do stromych skał. Ciekawa jest też
doroga z miasta. Poza asfaltową ulica mozna na dół zejśc tunelami wykutymi
w skalach. Chwila odpoczynku i idziemy do portu. Z Marina Piccolo odpływaja
promy i wodoloty do innych miast w zatoce a takze na wyspy. Mijamy ogromny,
płatny parking dla skuterów. Bardzo wielu turystów je wypozycza bo wszędzie
sie wcisna i nie ma problemów z parkowaniem, również przy nadmorskich szosach.
Idziemy spowrotem do miasta, gdzie w najlepsze trwa sosta. Jedyna
czynna jadłodajnia to ta, gdzie bylismy pierwszego dnia. Jest upał. Właściciel
ratuje nas mrożona herbata i woda. Jedzonko to niestety powtórka z rozrywki
- ten sam sos w lasagne, canelloni jak i spagetti bolognese. Postanawiamy
jechać na plaże - do miasteczka, które widać z okien naszego domku - Marina
Del Cantone.
Autem jest bardzo blisko. Miasteczko
tuż przy plaży posiada rynek zamieniony w calości na miejsca do parkowania.
Dzieci nareszcie nie narzekaja i są szczęśliwe. Postanawiamy spróbować
nurkowania. W pobliskim sklepiku kupujemy maski i do wody. Niesamowita
frajda. Woda czysta tak, ze widac wszystko od lustra po dno. Trudno sie
pływa. Woda jest słona wiec bardzo wypiera ku powierzchni. Rada jest nurkowanie
z kilkukilowym kamieniem.
Kompielisko w Marina Del Cantone
jest ciche i spokojne. Nie ma tu zbyt wielu ludzi jednak wadą jest jego
połozenie. Po południu nie ma tu słońca gdyż pobliskie góry rzucaja cień
na zatoczkę. Jest juz późno ale postanawiamy pojeżdzić jeszcze po
okolicy. Na drodze krajanie rozpoznaja rejestracje aut i ryczą WARSZAAAWAA
ale nie ma jak sie zatrzymać zeby pogadać. Noc zastaje nas w Massa Lubrense.
Robimy zakupy. Pomimo późnej pory nikt tu jeszcze nie śpi. W centralnym
punkcie miasta, przy fontannie starsze panie na głos komentują skad jeseśmy.
Dominuje opinnia, że jesteśmy russo.
St. Agata - okolice
  
Dziś rano robie sobie samotny wypad
na pobliska górę na której znajduje sie opuszczony klasztor. Wyruszam skoro
świt, jeszcze przed 7. Wokół naszego domku, na zboczu gęsto obsadzonym
olikwowymi drzewami gdzieniegdzie gospodarstwa. Wszystko jakieś takie zaniedbane.
Drogi poza główna - to rodzaj scieżek podobnych do tej która jechaliśmy
do naszego domku. Idę szosa do miasteczka u podnurza góry. Po drodze
mijam kontenery na śmieci - wszystkie zapiete łancuchami. Trudno się dziwić,
gdyby jakiś dowcipniś postanowił je zepchnac pojechały by z górki chyba
do samego Sorrento. Na budynkach bardzo dużo ozdobnych płytek ceramicznych
(nawet kapliczki sa wykonane z kolorowych kafelków). Tutejszy
region słynie z ich produkcji. Idę na skróty, schodami. Jest też droga
asfaltowa ale ta wije się jak wstarzeczka po zboczu. Tuz pod szczytem widać
dawne slady upraw - porzucone i zaniedbane tarasy. Z domu juz dzwonia kiedy
bede wiec jeszcze bardziej skracam i idę na przełaj. To nie była dobra
decyzja - terasy sa wysokie, nawet na 2 metry i strome a trawa sucha i
ostra. Jestem na miejscu i kontempluje panoramę. Góry na wschodzie całe
w mgłach - bajecznie.
Nastepnego dnia wieczorem zabieram
wszystkich na wycieczkę na górę. Jedziemy autem - będzie szybciej.
Mijamy miasteczko. Na rynku zabawa w najlepsze - scena, zespół muzyczny,
tańczacy ludzie (kilka razy jechaliśmy tamtendy wieczorem i zawsze się
tak bawili). Dalej niespodzianka - zakaz wiazdu. Pytamy miejscowych - tu
zaczyna sie park narodowy ale mówia, zbyśmy jechali dalej. Zatrzymujemy
się pod góra i dalej piechota. Na miejscu wspaniały zachód słonca i widoki
na Capri, pobliskie madmorskie miasteczko Marina Del Cantone oraz Sorrento
i w oddali Neapol. Wracamy. W pobliżu słychać ujadanie psów i BARDZO PREDKO
SIE ZBLIŻA!!! Nigdy wcześniej w aucie nie byliśmy tak szybko!!
 
Ponownie mijamy miasteczko - to
Capo d`Arco. Jest po 22. Ludzie bawia się w najlepsze, małe dzieci wesoło
biegaja po placu zabaw. Wcale im sie nie dziwię - wysypiaja sie w dzień
- wieczorem moga poszaleć. Dosłownie kraina wampirów ;-)
Ostatniego
dnia postanawiamy zwiedzić widziany wcześniej park narodowy. Niestety nie
bardzo wiadomo co to za park. Przewodniki Pascala, które mamy sa o kant
potłuc - zbyt ogólne. Dojazd tak jak poprzednio autem. Jest nawet zatoczka,
w której juz ktos parkuje. Chwila na szczycie wzgórza i idziemy w kierunku
cypla i dziwnej platwormy, która widać w oddali. Droga robi się coraz trudniejsza.
Wysokie trawy zachodza na ścieżke i kalecza nogi. W Sorrento zdarzało mi
się widzieć turystów z zakrwawionymi nogami ponizej kolan. Teraz juz wiem
- to sa ci PRAWDZIWI turyści, chodzacy szlakami. Robi sie upalnie. Droga
staje się coraz bardziej stroma. Nie damy rady dalej z maluchami - wracamy.
Idziemy jeszcze w kierunku szczytu półwyspu i Capri. Dochodzimy do stacji
geologicznej przy której mozna odpoczac i podziwiać panorame pobliskiej
wyspy.
 
 
Jedziemy
autem w kierunku Sorrento. Zrezygnowani spogladamy na zamkniete knajpy,
znów obiad w domu? I cud - jest, otwarta i z widokiem na Capri! (gdyby
jeszcze nie ta fatalna antena telewizyjna). I bardzo dobrze gotuja. Współczuje
kelnerkom - nienagannie ubrane w czarne kostiumy z białymi bluzkami. Mnie
w samej koszulce na słońcu jest za goraco. Niestety - miejsca pod parasolami
z trzcin już zajęte. Przy stolikach sami turysci, miejscowi o tej porze
zapewne sa juz po obiedzie i spia w domach:)
Ostatnie pamiatkowe zdjęcia, zakupy
w Sorrento i pora się pakować. Jutro powrót.
Droga powotna
Wyruszamy
wcześnie rano. Aż do Rzymu jedzie się swietnie. Ładna pogoda i płynny ruch.
Jednak potem cos zaczyna sie psuć. To jest ostatni weekend wakacji więc
coraz wiecej osób wraca do domu. Za Florencja zaczyna być tragicznie. Poczatkowo
myslałem, że moze jakiś wypadek, remonty - nic z tych rzeczy. Ruch spowalnia
przy każdym wieździe na autostrade. Kapitulujemy. Pierwszy zjazd i już
jesteśmy w Barberino. Na miejscu dwa hotele i centrum handlowe. Niestety
- pomimo, że i w hotelu i poza nim sa restauracje - zadna nie jest otwarta.
Dobijajace sa te włoskie zwyczaje. Pytamy o coś czynnego. Kieruja
nas do centrum handlowego. Całość dosyć ciekawie zaprojektowana. Nie jakaś
zwykła, przeszklona hala ale raczej małe miasteczko z fontannami, latarniami,
ławeczkami. Bardzo ładnie. I JEST CZYNNA RESTAURACJA. Zamawiamy. Jedzenie
niesmaczne i za duzo. Za wszystko licza tak, ze za te pieniadze mógłym
chyba spedzić weekend z rodziną w Białowieży. Wszystko obliczona na naciaganie
turystów niestety. W pobliżu bardzo sympatyczne centrum zabaw dla dzieci.
Hustawki, rury do łażenia, zjeżdzalnie. Dzieciaki sa w niebowziete. Nasz
syn również i to do tego stopnia, ze nie chce wyjść i dwa razy posiusiał
sie ze szcześcia. Hotel, który wybraliśmny sympatyczny i do przyjecia cenowo.
Umawiamy sie rano na śniadanie.
Jesteśmy
punkt 6.00. W recepcji przykra nowina - w niedziele śniadania podaja od
7.00. Tere-fere - nikomu sie niechciało wstać. Jedziemy. Mimo wszystko
pomysł z noclegiem był rewelacyjny. Dziś nie ma właściwie problemów, tylko
pogoda się pogarsza i zaczyna mocno padać. Na szczęście tutejsza nawierzchnia
sprzyja jeździe w deszczu - woda zupełnie nie pyli się z pod kół innych
aut i jazda jest duzo pewniejsza i bezpieczniejsza.
Dojezdzamy do granicy z Austria.
Ponieważ nasz pobyt trwal ponad 15 dni trzeba kupic nowa winiete. Zakupu
dokonujemy na pierwszym z brzegu postoju, na którym jest kantor i punkt
sprzedarzy opłat autostradowych. Droga na Gratz i dalej Wiedeń fatalna.
Pada deszcz, wiec jedzie się w chmurze wody. Ponadto cały odcinek już od
zeszłego roku w permanentnym remoncie (w zwiazku z poszerzaniem drogi zdejmuja
i umacniaja całe zbocza pobliskich wzniesień).
Zbliza sie pora obiadu. Wypatrujemy stacji benzynowej z restauracja. Zatrzymujemy
się na pierwszej z brzegu i NARESZCIE CZYNNE!!!. Bokiem nam juz wychodziła
włoska sosta. Na miejscu trzeba się przebrać. We Włoszech było ciepło -
tu trzeba wydłubać z bagażu sweterki, polarki i poraz pierwszy od dłuższego
czasu - długie spodnie. Restauracja z której uroków korzytamy to ogromny
bar samoobsługowy z wielka ilościa dań ciepłych, sałatek, zup i czego tylko
dusza zapragnie. Jesteśmy w raju.
Do Payerbachu docieramy dosyć wczesnie,
okolo 15 ale mimo to przepada nam lokalny festyn - był i sie właśnie skonczył.
Pogoda niebardzo sprzyja zabawie. Odwiedzamy miejscowa restauracje i piwiarnie.
To nie Włochy, tu sie nie spi od 12 do czesto 18. Wszystko czynne - jaka
to ulga. Na miejscu ponownie doświadczamy potegi słowiańskiego zywiołu.
Obsługuja nas sympatyczne słowaczki - idzie sie dogadac.
Wyjazd - przed 7. Wiedeń przejezdzamy
błyskawicznie. Jest za wcześnie i pogoda nie sprzyja zwiedzanie
a szkoda bo po drodze tuz przy
granicy czeskiej, jest ciekawe i z klimatem miasto Poysdorf (opis
i
lokalizacja),
w której kultywowane sa tradycje winiarskie (okoliczne pola usłane sa winoroslami).
Mijamy Czechy i juz Polska, w której po zimnej i deszczowej Austrii wraca
do nas lato i słoneczko.
Jeszcze Gierkówka i jesteśmy w domu.
|